Dom rodzinny, zapomniani antenaci, miejsca, spotkani ludzie którzy odcisnęli na nas piętno, zdarzenia, których nie można zapomnieć, miejsca utrwalone w naszej pamięci, spełnione i niespełnione nadzieje itd., itd.
W pewnym wieku te rzeczy zaczynają nas autentycznie interesować i stwierdzamy że jest już za późno. Szukamy w pamięci strzępków opowiadań, szukamy zdjęć które gdzieś były ale nie można ich odnaleźć, zaczynamy zadawać pytania tym którzy jeszcze są.........
Czy blog może być rodzajem pamiętnika czy miejsca do rodzinnych i dawnych opowieści ?.
Chyba tak a więc nim dopadnie Alzheimer będę próbował jeszcze coś napisać z historii własnej, własnej rodziny i Śląska.
Katowice, ul. Plebiscytowa 28, kamienica czynszowa, rok budowy pomiędzy 1890 a 1902, typowy trzy piętrowy dom. Od frontu nawet ładna, cegła klinkierowa do I p., oficyna raczej obskurna. III p. I ostatnie piętro oficyny to mój dom rodzinny.
Od frontu 8 mieszkań, oficyna 4. Dodatkowo w podwórzu piekarnia z małym sklepikiem sprzedaży pieczywa od frontu budynku.
Historie mieszkańców kamienicy były tak różne jak różny był cały Górny Śląsk w i swojej większości losów raczej tragicznych do przeciętnych czyli mało ciekawych. Dziś z perspektywy lat mogę stwierdzić, że mojej rodzinie udało się średnio.
Historie mieszkańców kamienicy były tak różne jak różny był cały Górny Śląsk w i swojej większości losów raczej tragicznych do przeciętnych czyli mało ciekawych. Dziś z perspektywy lat mogę stwierdzić, że mojej rodzinie udało się średnio.
Na III p. budynku frontowego mieszkało małżeństwo z dwoma synami i tak jak w czasie wojny było obaj dostali powołanie do wojska i żaden juz z wojny nie wrócił. Moja Babcia także miała dwóch synów /moi wujkowie/ i także obaj zostali powołani do wojska i chociaż okaleczeni ale wrócili obaj. W czasie wojny, w służbowym mieszkaniu na parterze mieszkał Niemiec z żoną. Przyjechali z głębi Rzeszy i objęli rządy na całej posesji. Były to rządy rzeczywiste gdyż decydowali o porządku, pracach w kamienicy i sprzątaniu chodników. Babcia do końca swoich dni jak o nim opowiadała to nie obywało się bez szlochu. Ten niemiecki gospodarz domu okazał sie byc bardzo porządnym człowiekiem, bronił lokatorów udowadniając jakimi są przykładnymi Niemcami i lokatorami. Chodził aby bronić młodych za ich wyskoki itd. Pomagał lokatorom w załatwianiu formalności w urzędach niemieckich itp. Przed wkroczeniem wojsk sowieckich namówili go aby pozostał a oni wszyscy zaświadczą jakim był porządnym człowiekiem. Po wkroczeniu wojsk poszli lokatorzy do dowództwa rosyjskiego i przedstawili sprawę. Następnego dnia wyciągnięto go z domu i rozstrzelano. Jego żonę pamiętam bardzo słabo bo jeszcze mieszkała do ok. 1950 r. po czym wyjechała do Niemiec. Wiem, że nie tylko moja Babcia miała moralnego kaca po tym wydarzeniu a sowieci zyskali sobie w mojej rodzinie dozgonnych wrogów.
Naprzeciw mieszkania byłego, niemieckiego gospodarza zamieszkały tuż po wojnie dwie Warszawianki. Chyba nikt nie znał ich nazwisk i po prostu zostały Warszawiankami. Obie przybyły z jakiegoś obozu jenieckiego w którym się znalazły po Powstaniu Warszawskim. Uznały całą kamienicę za swoją i zdobyczne mienie poniemieckie a lokatorów za swoich służących. Biegały z donosami na Milicję i do partii. Upierdliwe były czasu jak się okazało, że „AK to zapluty karzeł reakcji”.
Naprzeciw mieszkania byłego, niemieckiego gospodarza zamieszkały tuż po wojnie dwie Warszawianki. Chyba nikt nie znał ich nazwisk i po prostu zostały Warszawiankami. Obie przybyły z jakiegoś obozu jenieckiego w którym się znalazły po Powstaniu Warszawskim. Uznały całą kamienicę za swoją i zdobyczne mienie poniemieckie a lokatorów za swoich służących. Biegały z donosami na Milicję i do partii. Upierdliwe były czasu jak się okazało, że „AK to zapluty karzeł reakcji”.
W Poniedziałek był Lipny Rosół z Borówkami.
Ta strofa zestawiona z nazwisk /podrasowanych/ lokatorów w oficynie.
Parter: dwie siostry Lypp. Dozorczynie. Przed wojną chyba nieźle sytuowane. Nie znały języka polskiego. Młodsza z sióstr umysłowo chora uznająca, że jej starsza siostra nie powinna wykonywać prac które ją poniżają. Od czasu do czasu podpalała jej miotły za drzwiami wejściowymi do klatki schodowej.
I Piętro; Rosołowie. On – kumpel Dziadka też kolejarz. Ona – pracownica umysłowa niedalekiego Centrostalu. Z wyglądu i postury Anna Grodzka. Nikt z nią rozmawiający nie mógł przypuszczać, że rozmawia z Krajowym Mistrzem Szachowym. Ona nauczyła mnie grać w szachy i często spędzałem u niej czas pomiędzy końcem lekcji a obiadem. Miała szachową cierpliwość do mnie ku niezadowoleniu jej męża. Drugą zaletą posiadanie zawsze w zapasie smalcu ze skwarkami który był przechowywany w ok. 5 l. glinianej beczułce i przykryty drewnianym wieczkiem. Często nie umiałem sie oprzeć: Ciotka – dej sznita z fetem !.
Państwo Borówkowie. Nie brali udziału w zyciu kamienicy. Przed wojna przybyli c centralnej Polski.
III p. Co tam dużo gadać, najporządniejsza rodzina czyli MY !!.
Piekarnia.
Nieodłącznym elementem mojego dzieciństwa była piekarnia i pan Waldi . Wszystkie świąteczne wypieki wędrowały na blachach do wypieku w piekarni. Piekarze robili to bezpłatnie, tylko czasami podmieniali wypieki i jak np. widzieli że jest dużo kołocza a makiem to po upieczeniu wycinali tyle aby w to miejsce położyć np. chałkę czy inny swój wypiek co zawsze było miłym zaskoczeniem. Czasami jak przynosiłem ciasto po wypieku brakował tu i ówdzie posypki czego nie dało się zwalic na piekarzy bo było wiadomo kto jest sprawcą.
Cyklicznie powtarzał sie inny rytuał. Byłem wysyłany na dół, na podwórko z kanką /bańka ok. 3 l. W jakich dawniej kupowało sie mleko luzem/, stawałem naprzeciw olbrzymich okien piekarni tak aby Waldi mnie widział, że stoję. Po jakims czasie drzwi od piekarni sie otwierały i wychodził Waldi z dużą konwią. Podstakiwałem do niego a on napełniał moją kankę ok 2 l. płynu. Biegiem do domu ale po drodze w drzwiach zawsze stała Lipka z garnuszkiem i chochelką. Część jej odlewałem. Było wiadomo u Lyypów i Pendziałków będzie żur.
Oczywistym jest, że dokonałem subiektywnego wyboru ze względu na długość notki.
przeczytałóam jednym tchem , wciągnęła mnie Twoja opowieść Piotrze. Kawałek prawdziwego życia. To milion razy ciekawsze od polityki.
OdpowiedzUsuńwiesz - też latałam z kanką po mleko do sklepu, jak latał braciszek to dostawał biały dzbanek, ja z dzbankiem to się wstydziłam a poza ty taka wiercipięta jak ja to pół dzbanka donosiła, reszta zostawała na chodniku. Teraz jak oglądam reklamę szwedzkiego marketu zawsze się uśmiecham do swojego dzieciństwa. Unas nigdy nie mówiło się idź do sklepu tylko idź do Juli, pewnie jakaś Julcia tam kiedyś sprzedawała. Do dzisiaj mówimy o tym sklepie Jula.
Uwielbiam czytać takie wspomnienia Piotrze, sama też lubię wspominać
U nas ten sklep nazywał się od przedwojennego właściciela - Moczygęba. Uwielbiałem chodzic po mleko z ........1 l. butelką po gorzałce. Sprzedawczyni o posturze odchudzonego Małysza nabierała mleka z konwi 30 l. taka 1/2 miarka aluminiowa na długim uchwycie i wlewała do butelki mleko sporym strumieniem nie tracąc ani kropli. Dzis wiem, że lubiała to przedemna robic bo widziała w moich oczach szczery zachwyt.
UsuńAby nie było za wesoło to pamietam tez olbrzymie bloki duńskiej, smierdzącej margaryny oraz solonego masła z UNRY którego na chlebie nie mozna byłó dosłodzić bo nie nadawało sie wtedy do konsumcji. itd, itd, itd - takich szereg mini opowieści mozna by ciągnąc bez końca.
Pozdrawiam
Moja babcia po zakupy wysyłała mnie do składu, a do sklepu, po masło, ser i maślankę (własnego wyrobu). Na wielkopolskiej wsi sklep, to była taka zagłębiona w ziemi, wymurowana (z kamienia, lub cegły), pokryta darnią, a więc chłodna w lecie, piwnica.:-)))))))))))))
UsuńPomyślności.
W dzieciństwie wszystkie wakacje spędzałem u babć na skraju małego miasteczka. Marsze z kankami po mleko prosto od krowy do przysiółka to był codzienny rytuał. Po świeży, pachnący chleb chodziło się do GS-u do centrum miasteczka...
OdpowiedzUsuńDo dziś szukam w sklepach żółtych serów z tamtejszej mleczarni ;)
do dzisiaj pamiętam smak zółtego serz z tamtych czasów, szukam tego smaku ale niestety dzisiejsze, chociaż dobre , smakują inaczej ...
Usuń.....to znaczy Tetryczku, że też pamiętasz kwaśne mleko krojone dużą łychą.
UsuńKiedys byłó nawet w sklepie takie kryterium mleka - mleko nieodciągane.
Pozdrawiam
Ech, takim kwaśnym mlekiem - zimnym, prosto z piwniczki - zalane (zasypane?) gorące i polane skwareczkami ziemniaki!
UsuńTo już można tylko wspominać>>>
A ja ciągle obca :-((( Często słyszę: "ty gorolka nie jesteś nasza". No cóż, nie jestem, ale może kiedyś będę? Serdeczności :-)
OdpowiedzUsuńCheronejciu - uwierz mi Staremu Hanysowi - Gorolka to nie ocena !!. Sam sobie wziąłem Gorolke za zonę.
UsuńZadałas fajne pytanie a ja je zadałem zonie - kiedy bedziesz nasza ?. Popatrzała na mnie, zmruzyła oczy i odpowiedziała - nie rozumiem.
Ja tez nie rozumiem bo mam zupełnie inne kryteria oceny.
Pozdrawiam
Ha, a myśmy z siostrą jeżdziły do sklepu rowerem, mimo, ze było do niego ze 300 m, babcia sie denerwowała, ze do klo... na podwórku ( tak,tak) też pojedziemy rowerem.
OdpowiedzUsuńMam to szczęście, albo pecha, zależy jak spojrzeć, że moi rodzice nadal mieszkają w domu mojego dzieciństwa. I mój syn. I moja wnuczka :) Lokatorzy nieco się zmienili, wielu odeszło, ale sceneria z dzieciństwa pozostała. Nie wspominam więc swojej kamienicy, bo ona ciągle żyje. Była taka typowa: połowa Ślązaków, połowa Zabużan. Przez wszystkich czułam się kochana. No, prawie :) Były, jak u Ciebie, dwie siostry, jedna wdowa po SSmanie (tak mówiono),która nikogo nie lubiła. I vice versa. Bardzo było mi żal tej jej siostry, którą upokarzała podle za to, ze okazywała np. nam, dzieciom, sympatię. Straszną biedę klepały, ale do pracy nie poszły. I do dziś się dziwię, że ci wszyscy, tak różni ludzie, nie wzięli się za łby. No a pretekstów lub prawdziwych powodów sporo by się znalazło.
OdpowiedzUsuńTwoje rejony znam...Ale to całkiem inna historia.
Wero ! - nie wiem jak Ty ale odczułem tzw. imperatyw i dlatego napisałem parę bardzo osobistych notek, które właściwie nikogo mogły nie zainteresować. Nieważne czy są one mądrze czy dobrze napisane ale zaskoczony zostałem czym innym. Każdy ma w swojej duszy takie miejsce które nacisniete zaczyna sobie przypominac rzeczy, ktore byc może chiałby komus opowiedzieć ale albo nie ma smiałości a co gorsze może nie ma komu opowiedzieć. Posadzić "dorosteńca" przed soba i zacząć............słuchaj w roku 1960....to usłyszeć mozna - babka nie truj !!!.
UsuńJa, jak widzisz znalazłem sposób na "wygadanie się" i jestem szczerze zaskoczony tym, że ktos to czyta.
Wero - opowiedz nam swoja historię !!!.
Pozdrawiam
Prowadziłam kiedyś blog osobisty, ale szybko go zarzuciłam. Nie czuję się w sieci tak swobodnie, jak Ty. Poza tym nie lubię oglądać się wstecz.
UsuńNie zrozumiałam... dlaczego mleko dostarczał piekarz? Czyżby to była jakaś sprzedaż pokątna?
OdpowiedzUsuńSąsiedztwo piekarni powodowało życie wśród zapachu chleba. Czy może być coś przyjemniejszego?
Piekarz nie dostarczał mleka tylko zakwasu na zur - nie pisałem, że to mleko.
UsuńJeżeli zdecyduję się na dalszą część wspominek to nie mieszkam napisać, że sąsiedztwo piekarni to było przekleństwo z małymi wyjątkami które opisałem.
Pozdrawiam
Ja na pewno czytam z duża uwagą, i nie tylko ja. Młode pokolenie też patrzy, a nawet paczy :D
OdpowiedzUsuńCo do niektórych, starych potraw to mnie np. udało się odtworzyć oryginalny smak i recepturę, z dużym powodzeniem. Szczególnym osiągnięciem było odtworzenie oryginalnego smalcu ze skwarkami, wersji "żniwnej" - jedna osoba z tego grona miała okazję spróbować - chyba jej posmakował :)
Dzieki - Kneziu.
UsuńO smalcu jeszcze pogadamy.
Pozdrawiam
Ja az takich wspomnien nie mam.W Pyskowicach mieszkalam w kamiency - gdzie jak u CIebie bylo towarzystwo bardzo mieszane - my,naplywowi,z Warszawy jedna rodzina i prawdziwi slazacy.W podworku mieszkaly 2 niemki,tez chyba siostry ale byly mile i bardzo uczynne kobiety.Tam mieszkalam dosc dlugo ,w miedzyczasie doroslam i zostalam gdy moich rodzicow znow w swiat ponioslo.I tam sie uordzila moja corka. I mleko mialam z plota ,swieze prosto od krowy.Za plotem byla gospodarka jakas i kupowalismy u tych gospodarzy mleko.Wywieszalo sie banke na plot i po pierwszym udoju bylo mleczko.Wlasciwie ten okres zycia do mojej doroslosci moge uznac ze tam mi bylo dobrze i czulam sie na swoim miejscu.I z tym domem tam i z ludzmi ,ktorych juz tam nie ma czuje sie troszke razem chociaz to byli tak rozni ludzie - slazacy,niemcy,warszawiacy ...no i my - mamam z Sosnowca tata ze wsi spod Czestochowy.Jakim cudem czuje sie slazaczka,no powiedz.
OdpowiedzUsuńNie ma żadnego cudu. Znasz swoje korzenie, znasz swoja historię i wiesz skąd sie wywodzisz i gdzie jest Twój dom rodzinny. Jeżeli ktos urodził się np. w samolocie to nie może czuc sie ptaszkiem, czy jak w pociągu to kolejarzem. Przynalezności do grupy etnicznej zalezy także od nas. Moja córka nigdy o sobie nie powiedziała, że jest slązaczką ale podkreślała, że jest Opolanka. Dzis mówi o sobie Holenderka i ja sam to widzę jak na przestrzenilat zmieniła się jej mentalność, zachowanie i jak wtopiła się w tamtejszy "krajobraz". Czasami jest mi troszke przykro ale ......tylko czasami. Jeżeli moja córka jest szczęśliwa to my, rodzice razem z nią.
UsuńPyskowice - w rynku była kiedys /jakies 40 lat temu/ doskonała restauracja i tam sie przystawało na sledzie w oleju i bigos.
Pozdrawiam
O ile mi wiadomo,to ta restauracje jeszcze jest.Chadzalam tam na obiady od zawsze, i w tamtym roku bedac u kolezanki tez tam zaszlysmy.Na bigos:)) i cos do tego bigosu ....
OdpowiedzUsuńEch z tym domem rodzinnym - w moim przypadku akurat nie mam go.Mam rodzine - fakt - ale urodzilam sie w/g dokumentow w Sosnowcu a potem zaraz gdzies mnie wywieziono - do Laz chyba,potem Gizycko,Zakopane i rozne miejsca na Slasku - od Zabrza po wlasnie Pyskowice, gdzie najdluzej mieszkalam i dlatego tak milo je wspominam.Poza tym - jak bylam ostatnio - sliczne,malownicze miasteczko sie zrobilo ...
OdpowiedzUsuńCzytam te Twoje wspominki Piotrze i przyznam, że czuję zazdrość. Zakładając bloga nie wiedziałem jakiego charakteru on nabierze, czy w ogóle zdąży jakiegoś nabrać.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci również wspomnień. Ja swoje dzieciństwo przeżyłem bez wstrząsów. Starsi członkowie rodziny nie byli skorzy do wspomnień. W latach 40-tych były one jeszcze dosyć bolesne. Później nastąpiła mała stabilizacja - więc po co sobie psuć humor. Owszem wspominki różne też były. Ale moje życie toczyło się po prostej.
"Ciekawie" to zaczęło się dziać dopiero po maturze. Niekiedy to nawet bardzo ciekawie. Ale te wspomnienia nie pasują do komentarza pod Twoim wpisem.
Ponadto zazdroszczę Tobie i innym pamiątek. Nie dysponuję prawie żadnymi zdjęciami z dzieciństwa i wcześniejszych czasów.
Ale dosyć narzekania. Przychodzi mi do głowy taki pomysł, żeby poszukać jakiegoś "fachowca", który by zebrała te wszystkie Twoje teksty w jedną spójna całość. Może wśród czytelników bloga znajdzie się taki ktoś?
Szkoda by było aby po nie dającym się wykluczyć "wypadku", zapiski te zniknęły wraz z blogiem.
Pozdrawiam!
Słuszna refleksja, Leszku - nieśmiało podpowiem, że pierwszy i podstawowy element bezpieczeństwa to regularne tzw. backupy - czyli zabezpieczanie zawartości bloga na wypadek wpadnięcia tegoż w "czarną dziurę"...
UsuńJa tradycyjnie przypominam się na okoliczność :D
UsuńTen cykl jest publikowany nie tylko tu, a mamy już drugą zaległą notkę
Leszku - troche mnie uszy zapiekły.
UsuńPrzyznaje, że nie wiedziałem jaki oddźwiek moga miec moje wspominki "byc Ślazakiem...." Żona tylko niesmiałó wspomniała po co sie obnażam i kogo to interesuje. Jestem zaskoczony zainteresowaniem i sam zacząłem analizować dlaczego to kogos interesuje. Po pierwsze bałem sie żeby nie "truć" tzn. stary zgred cos tam pisze o swoich minionych latach i może nam wciska kit. Tego "kitu" bardziej sie boję niż tego, że truję i dlatego staram sie wszystko udokumentowac na ile tylko mogę. O niektórych rzeczach nie piszę np. dlaczego nasz Familienbuch przedstawiłem na zdjęciu w postaci luźnych kartek. Przez lata ta ksiązka genealogii rodziny była zaszyta w przykryciu łózka a okładka była oprawioną w materiał podkładka pod kwiat doniczkowy. Jakos takie szczegóły pozostały i nie tylko te które postanowiłem przedstawic jeszcze w dwóch opowiadankach z cyklu Byc Ślązakiem. Niestety nie widze mozliwości sklejenia tego w spójną całość bo trzeba by wszystko zacząć od początku a na to mnie nie stać ani za tym nie tęsknię.
@Teryczku - raczej nie zginie bo mam wszystko w osobnym juz dość dużym folderze na osobnym dysku logicznym i zamierzam dokupić jakąs pamięc zewnetrzną i tam wszystko przegrać.
@Kneziu - widzisz, że mam kłopoty z zamieszczaniem u Ciebie notek co szczegolnie dotyczy grafiki. Może zrobimy tak, że przesle Ci kompletną notkę emailem a ty w moim imieniu umieść /jeżeli zechcesz/ na swoim blogu. Ide wysłać.
Pozdrawiam serdecznie