Splot
okoliczności sprawił iż pozostałem w wojsku w charakterze zlewa,
trepa,zupak czyli podoficera zawodowego. Powód był w zasadzie
jeden – byłem nieźle ustawiony tzn.pracowałem w sztabie dywizji
na początku w tajnej kancelarii a później jako Kierownik
Garnizonowej Składnicy Map. Nazwa szumna ale w praktyce byłem
magazynierem map i tyle. Jeździłem dużo po poligonach i nie było
to złe zajęcie. Ładowałem skrzynie z mapami a na poligonie tylko
wydawałem i przyjmowałem mapy po zużyciu. Zasadniczym obowiązkiem
było ich pilnowanie bo oczywiście wszystkie były dokumentami
tajnymi i podlegały ścisłej rejestracji. Rozścielałem więc na
skrzyniach materac koce i leżałem dniami na dowolnie wybranym boku.
Nie było mowy oby nieprzyjaciel /po wojskowemu „enpl”/ zajrzał
do naszych genialnych map nie mówiąc o kradzieży.
Laba
trwała do czasu. Ktoś się pokapował, że mają pod bokiem
wałkonia. Kwatermistrz dywizji wydał edykt /dla dowcipu zwany w
wojsku rozkazem/ rozdzielający kuchnię od hotelu dla kadry sztabu
dywizji i tenże hotel oddając w zarząd Kierownikowi Garnizonowej
Składnicy Map /czyli – cholera mnie/. Na każdym poligonie
zacząłem się wówczas bawić w stawianie namiotów
rozkładaniem stołów, łóżek polowych i całego
wyposażenia czyli urządzania obozowiska łącznie z wyznaczaniem
żołnierzy do kopania latryn /tylko od wschodniej strony/.
Wstęp
do okoliczności ?!.
W
lecie roku 1969 lub 1970 genialne dowództwo 10 Sudeckiej
Dywizji Pancernej doszło do wniosku, że kadra oficerów
sztabu dywizji oddaliła się od zwykłego wojska i bezpośrednio nim
dowodzić już zapomniała a więc trzeba im przypomnieć regulaminy
obowiązujące w sposób praktyczny. Pisarczyków służby
czynnej było niewielu a więc sięgnięto po studentów i ich
obowiązkowe praktyki odbywane w jednostkach wojskowych.
W
niewielkim eszelonie kilkunastowagonowym wyruszyliśmy na ćwiczenia
dowódczo-sztabowe.
W
pierwszym wagonie /pulmanie/ same grubasy od majora do pułkowników,
w drugim naczalstwo i 3-4 przedziały dla studentów oraz
żarcie i picie. Na platformach kilka autobusów sztabowych,
kuchnie, namioty radiostacja, radiolinia, mapiarnia czyli to co na
poligonie na okres 10-12 dni potrzebne.
No
to pojechaliśmy – kierunek Żagań.
Zaczęło
się.....
Polazłem
do nich w czasie jazdy i potraktowali mnie co nieco obraźliwie za co
zresztą przeprosili przy pożegnaniu.
Po
przyjeździe na miejsce nawet szybko urządzono obozowisko / przy
pomocy studentów/.
Trochę
z nimi pogadałem i szybko doszliśmy do porozumienia na następującej
podstawie – jestem ich pierwszym przełożonym ale ich tu nie
zaprosiłem – oni nie mieli ochoty tu przyjeżdżać, ale mamy
wspólny cel. przetrwać te kilkanaście dni. Ostrzegłem –
nie będziecie mi wchodzić w paradę to nie będzie mieli w środku
nocy alarmów itp. innych wojskowych przyjemności.
Zauważyłem
natychmiast ich nietypowe mundury polowe. Były dość wypłowiałe i
grubszego materiału, były bardzo dobrze wyprane/wyczyszczone/.
Przed praniem ktoś zapomniał widocznie zdjąć z pagonów
stopnie wojskowe /od porucznika do majora/ które pozostały po
praniu w intensywnym kolorze khaki. Studenci przekręcali pagon i
zapinali z powrotem.
W
drugim dniu nastąpił pierwszy incydent /nikt z tym do mnie nie
przyszedł/. Studenci zwrócili się do kogoś z prośbą, że
chcą pójść do najbliższej wioski w której mogli by
kupić napoje, papierosy i ......nieważne co. Któryś z
bardzo mądrych sztabowców postanowił sobie z nich zakpić i
wskazał wioskę, dał im mapę i pozwolił pójść. Nie
wiedzieli, że wskazana wioska jest co prawda na mapie ale stanowi
obiekt ćwiczeń przez piechotę w atakowaniu miejscowości. Nikt tam
nie mieszka i nie ma w niej żywego ducha. Wrócili wściekli
po 3 godzinach.
Szkolenie
- musztra
Z
musztry w marszu zrezygnowano po kilku próbach bo chodzili,
jak ja to nazywałem, jak praczki z Portugalii tzn. obie ręce albo z
przodu albo z tyłu a przy próbach śpiewu to dziś kojarzy mi
się to z odpowiednim fragmentem filmu CK Dezerterzy.
Szkolenie
- strzelanie
Zorganizowano
jedno, jedyne strzelanie ostrą amunicją z pistoletu m-ki TT.
Przeszkolono studentów, którzy zawsze bardzo mądrze
kiwali głowami. Przede wszystkim wbito im do głowy że w razie
jakichkolwiek kłopotów z bronią to broń trzyma się dalej w
kierunku tarczy i podnosi się do góry druga rękę i wtedy
podejdzie prowadzący strzelanie. Tyle teoria. Kilku studentów
znajdowało się na stanowiskach strzeleckich i pod koniec jeden z
nich odwraca się z pistoletem w którym suwadło znajdowało
się w tylnym położeniu i klnąc zaczyna krzyczeć że pistolet się
zaciął trzymając go poziomo w stronę zgromadzonych majorów
i pułkowników. Połowa położyła się na ziemi a połowa
dała dyla a okazało się że student nie załadował 1 naboju i
żadnego niebezpieczeństwa nie było.
Studentcy
oficerowie.
Rankiem,
chyba w połowie pobytu zauważyłem, że kilka namiotów dalej
jakiś kapitan musztruje kucharza. Dobrze się przyjrzałem i
rozpoznałem jednego ze studentów. Jak się zbliżyłem to
kapitan dał nogę a kucharz stał jak głupi. Przyznali się, że
znaleźli nowa zabawę. Ze staniolu i innych świecidełek
podorabiali sobie na pagony stopnie wojskowe poprzedników.
Przy swoim namiocie polowali na żołnierzy i kierowali ich np. aby
się zameldowali do ppłk. Iksińskiego. Czy innemu dostarczyli do
sztabu garnuszek herbaty itp. Raz jedyny udało im się nawet zwieść
kantyniarza i kupić 2 piwa. Fama oczywiście rozeszła się
błyskawicznie i finałem była sytuacja kiedy prawdziwy kapitan
spotkał prawdziwego sierżanta /nie mnie/ i zwrócił mu na
coś uwagę a ten ze słodkim uśmiechem odpowiedział – odpierdol
się !!.
Koniec
ćwiczeń.
Muszę
przyznać że wiedzę teoretyczną z zakresu ćwiczeń, taktyki,
strategi i innej wiedzy militarnej chłonęli z autentycznym
zainteresowaniem i czasami do późnej nocy dyskutowali a
wykładowcom nie dali się zbywać byle czym.
Więcej
żadnych podobnych prób ze szkoleniem studentów w
czasie ćwiczeń nie podjęto.
Mnie
także z ich powodów było trudniej i swoje zbierałem chociaż
pod koniec to już nawet przede mną nie kryli się z propozycji
dalszych dowcipów, których opisać w jednej notce nie w
sposób.
W
czasie powrotu do Opola studenci bawili się setnie opowiadając
wszystkie breweryje jakie wyprawiali na poligonie – oficerowie
sztabowi niestety w aż tak dobrych humorach nie wracali.
hehehehe :) Studenci jak widać nie zmieniają się :D
OdpowiedzUsuńAle ładny chłopak z Ciebie :D
Wynik całej operacji: 1:0 dla studentów! Wyobrażam sobie jaka mieli zabawę:))) Studenci objęci obowiązkowym szkoleniem w ramach Studium Wojskowego traktowali sprawy wojskowe bardzo niepoważnie, wręcz kabaretowo. A to z tego powodu, że obyczaje, styl mowy i tematy zajęć daleko odbiegały od wybujałych aspiracji intelektualnych studentów. Wojsko to wojsko - wiadomo, że nie uprawia się tam filozofii ale wykonuje proste polecenia. To studentów bardzo bawiło i odnosili się do wojskowych z pewną wyższością. Wojskowi natomiast, świadomi, że "wojska" ze studentów nie zrobią - było pobłażliwi w wymaganiach. Takie są przynajmniej moje wspomnienia z wojskowego szkolenia.
OdpowiedzUsuńDodam i ja wspomnienie ze Szkoły Oficerskiej...
OdpowiedzUsuńGrupa "Bażantów" bardzo szybko ułożyła sobie własny hymn szkoły, jawnie kpiący z tej instytucji i naszej w niej sytuacji. I tak wychodziło, ze na komendę "kompania, śpiew!" najbliżsi komenderującego dukali to, co chciał - reszta kompanii wyła pełnym głosem swoje. Dowództwo postanowiło temu zaradzić. Studenci nie śpiewają wojskowych piosenek? Znaczy, że nie umieją. Trzeba ich nauczyć!
Któregoś wieczora zjawił się na kompanii sierżant, szef szkolnej orkiestry paradnej, aby nas nauczyć piosenki. Z dumą odczytał pierwszą zwrotkę - typowy kołobrzeski gniot, zaczynało się to od "Nie ma jak, nie ma jak leśne bataliony..." - i poprosił o powtórzenie chórem. Odpowiedziała mu cisza.
Sierżant wypisał zwrotkę na tablicy, i zarządził chóralne odczytanie. Cisza. Sierżant wiedział wszakże, że studenci czytać umieją, użył więc sposobu. Wskazał palcem jednego z nas, wielkiego bruneta z mocnym zarostem, i polecił mu czytać na głos. Po pierwszym "nie ma jak" nastąpiła chwila przerwy, nerwowe przełknięcie śliny, po drugim jeszcze dłuższa przerwa, a po leśnych batalionach chłopak rozbeczał się rzewnymi łzami.
Coraz bardziej ogłupiały sierżant zaniepokoił się:
- Co z wami, podchorąży?
- Me.. melduję, że .. się wzruszyłem - odpowiedział, łkając, Krzysiek.
Sierżant zakończył zajęcia i więcej już do nas nie przyszedł :)
Panowie, czy możecie jeszcze kiedyś napisać o tych wojskowych perypetiach? Wiem, że to dość nietypowe, ale uwielbiam takie opowieści, Na weselach czy innych uroczystościach rodzinnych celowo prowokuję szwagrów i toczą się rozmowy "jak to w wojsku było" a ja idę do orkiestry i dedykuję szwagrom "Kalina malina".
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu!
Kneź Maryjan jak do nas wpada towarzysko w Pilaszkowicach też po jakimś okrapianym procentami czasie schodzi na "Kalinę malinę" :D
OdpowiedzUsuńKalina Malina była też na Watrowisku :D
Usuńcholera !! - nie pamietam Kalina-Malina i to przez Ciebie Kneziu !!
UsuńMiłej niedzieli
Nie poczuwam się :D
UsuńA w niedzielę rankiem, kiedy słońce wschodzi...
Usuń