We
wrześniu 1963 roku czyli równiutko półwieku temu
otrzymałem za pośrednictwem, Rejonowego Urzędu Pocztowego list
polecony z dużym wydrukiem na środku „WEZWANIE” z równie
dużą pieczęcią Wojskowa Komenda Rejonowa w Katowicach.
Dni
do opłakiwania niewiele ale dokumentnie przedyskutowane jak się
wykręcić. Rady były wszelakie – powiedz, że masz platfusa i
stój krzywo. Drugi kumpel odradza – bo Cię dadzą do
lotnictwa a tam dłuższa służba............. no to powiesz że
rzygasz i masz zawroty głowy. Nie ryzykuj bo się wtopisz do
marynarki podwodnej a tam 5 lat.
Zrezygnowany
i bez jasno określonej koncepcji obrony podreptałem przed oblicze
wysokiej Komisji Wojskowej. Siedzą – trzech – każdemu za wygląd
od 3 do 5 lat. Rozebrano mnie do szczętu i uważnie pooglądano a
ponieważ wszystkie członki były na swoim miejscu to po prawidłowym
wywaleniu jęzora i zakaszlaniu zaszeregowano mnie do kategorii „A”
czyli zdolny do obrony ojczyzny. Bez entuzjazmu oczekiwałem
przygłupawej i wyuczonej rozmowy którą mniej więcej tak
zapamietałem; Wicie, rozumicie poboborowy – suchajcie /później
wielokrotnie słyszałem ten wyraz bez używania w niej spółgłoski
„ł”/, wy tu pracujecie, wicie poborowy, przy motorach no to się
Polsce przydacie................
Faktycznie
pracowałem wtedy jako mechanik serwisowy przy polskich motorowerach
i motocyklach m-ki „Junak”. Suchajcie poborowy – jakie macie
prawo jazdy ?. Żadne – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, co
spowodowało, że cała komisja dostała oczek jak 5 zł.-.
Odwrócili
się ode mnie i coś szeptali a ja nie wiedziałem, że nie manie prawa
jazdy to przestępstwo.
Suchajcie
poborowy, my was wyszkolimy !!. Kierujemy was poborowy na szkolenie
kierowców do Ligi Obrony Kraju i na wiosnę was wcielimy.
Nie
wiedziałem czy się smucić czy cieszyć. Moi prawie wszyscy kumple
niezależnie od legendy jaką zaprezentowali przed Komisją dostali
bilety. Ostałem się sam jako ten kołek u płota. W pracy też
podpadłem gdyż dostali pismo w mojej sprawie zaczynające się od -
Zgodnie z Ustawą o Powszechnym Obowiązku Wojskowym ble, ble, ble,
skierować Piotra Opolskiego na kurs prawa jazdy zgodnie z
harmonogramem przedstawionym przez LOK Katowice.
Polazłem
do tego LOK i zaraz wlazłem na Szefa tego ośrodka o wyglądzie
zblazowanego boksera na emeryturze, który później
okazał się być duszą-człowiekiem. Nasza grupka liczyła zaledwie
kilkunastu adeptów pracujących także jak ja w polskim,
socjalistycznym przemyśle motoryzacyjnym. Cel kursu był dla nas
zdumiewający. Przeważnie leżeliśmy na dowolnie wybranym boku a w
przerwach uczyliśmy się jeździć na trzech grupach pojazdów.
Nauki odbywały się na terenie zamkniętym jednostki wojskowej przy
ul. Raciborskiej w Katowicach.
W
pierwszej grupie były motory typu M-72 i gaziki a w drugiej
samochody ciężarowe m-ki lublin, star 21 i 27 oraz współczesne
GAZ 66 i niemieckie Robury /w zapowiedziach były poprawione polskie
stary 66/ oraz w trzeciej jeden zajeżdżany przez nas skutecznie
autobus m-ki San. Nauka jazdy na kilku rodzajach pojazdów była
dla nas nie lada gratką i nie analizowaliśmy jaki to ma sens.
Dostawaliśmy posiłek i raz w tygodniu zamiast do pracy
maszerowaliśmy do jednostki. W trakcie nauki uświadomiono nas, że
jesteśmy kadrą wojskowych kierowców do wykorzystania w
jednostkach transportowych. A autobus po kiego ....?. To był wkład
wojska w gospodarkę cywilną. Zdaliśmy egzaminy i otrzymaliśmy
.......normalne prawo jazdy kat III + motocykl. Do tego prawa jazdy
było dołączone zaświadczenie o odbyciu kursu na autobusach /był
1 i to na kilka godzin ?!/ co upoważniało do kierowania autobusami
wyłącznie komunikacji miejskiej po dodatkowym przeszkoleniu na
danym typie autobusu. Fakt szkolenia i umiejętności jazdy
samochodami wojskowymi ciężarowymi został skrzętnie i zgodnie z
tajemnica wojskową ukryty w aktach osobowych wojska .Na wiosnę 1964
r. poszedłem do wojska w którym przez 10 lat tylko raz ktoś
odkrył moje niebywałe i nabyte umiejętności.
Do
wykazania było, że mój pierwszy raz za kierownicą odbył
się pół wieku temu i z tej tez okazji do końca m-ca
września przyjmuję gratulacje i wyrazy uznania !.
Gratulacje:))
OdpowiedzUsuńuważam, że wojsko dla młodego mężczyzny było rodzajem inicjacji, do wojska szedł chłopiec a wracał mężczyzna. A z prawem jazdy i z motorem to dopiero był gość;)
Człowiek się całe życie uczy, właśnie dowiedziałam się, że za wygląd można dostać odsiadkę, aaaa, idę poprawiać urodę.
Z pozdrowieniami, miłego dnia!
Ja w wojsku byłem miesiąc, nie licząc dwóch semestrów Studium Wojskowego na WSI (dzisiaj ATR) w Bydgoszczy.
OdpowiedzUsuńW ramach szkolenia wojskowego studentów zostaliśmy umundurowani w to co zostało I Armii po dotarciu do Berlina.Płaszcze zapinane pod szyją z długimi rogami kołnierza. Długość płaszcza - 5 cm nad kostkami. Najciekawszą ich właściwością było to, że przeciętnie ważący student mógł się takim płaszczem owinąć dwa razy i jeszcze go pozostawało - tego płaszcza, oczywiście. Ja posturę miałem poniżej średniej - 172 cm wzrostu, 52 kg żywej wagi (nie śmiejcie się, dzisiaj te braki nadrobiłem z nawiązką!!). Jeżeli weźmie się pod uwagę regulamin ogólnowojskowy -
1. pas główny musi być tak zaciśnięty na talii, by nie można było jego klamry odwrócić na lewą stronę,
2. żołnierz od frontu nie miał prawa posiadać żadnej fałdy.
Tak więc cały "nadmiar" płaszcza gromadził się z tyłu. Nie wiem, czy widzieliście zdjęcia pań z XIX w. w tiurniurach - tak mniej więcej wyglądaliśmy. Ponieważ umundurowanie to mieliśmy w domu, na nas też spoczywał obowiązek jego dopasowania do sylwetki, by nie wyglądać jak te panie. Ale brać studencka to przekorne stworzenia. Prawie nikt nie przerabiał płaszczy. Kto próbował szyć ręcznie grube sukno wojskowe - wie dlaczego.
Oczywiście z tego powodu często mieliśmy do czynienia z żandarmerią wojskową. Ale wtedy zawsze stawaliśmy wzorowo na baczność i recytowaliśmy - "Polska Ludowa wyposażyła nas w mundury, byśmy mogli chronić ją przed zakusami imperialistów. I my tych mundurów się nie wstydzimy, nosimy je z dumą i zaszczytem." Żaden żandarm nie wiedział, czy ma przed sobą idiotę, czy to z niego robia idiotę. Wolał nie sprawdzać i puszczał nas wolno.
Może kiedyś machnę jeden, może dwa felietoniki na ten temat? A może nadadzą się one do wspominek już historycznych?
Moje studium wojskowe, to bardzo smutna historia. Po 3 roku studiów postanowiłem poznać prawdziwego "studenckiego życia" i... wziąłem "dziekankę". Chciałem rok poświęcić na zarobienie pieniędzy na przyszłe życie. Było to w czasach, gdy student na zlecenie mógł miesięcznie zarobić tyle co robotnik przez rok (wiem co mówię, moja pierwsza tygodniówka w spółdzielni studenckiej była wyższa niż miesięczna pensja nauczyciela). Dlatego przez rok ciężko pracowałem. Pobiłem zresztą mój rekord życiowy w pracowitości, ponieważ na 3 etatach pracowałem dziennie 40,5 godziny (tak przynajmniej miałem zapisane w papierach).
UsuńAle oprócz pracy wymyśliłem sobie, że poświęcę 1 dzień tygodniowo na zrobienie "awansem" studium wojskowego. I chodziłem to tego studium przez cały rok akademicki a po jego zaliczeniu... zmienił się ustrój polityczny i studium wojskowe zostało ZLIKWIDOWANE. Innymi słowy chodziłem przez rok "za biezdurno" na zajęcia, które okazały się zupełnie niepotrzebne! Jedyną pamiątką jest wpis w indeksie i w książeczce wojskowej. Jak teraz pomyślę, że ten jeden dzień tygodniowo (zmarnowany na wojsko) mogłem poświęcić na prawdziwe "życie studenckie" to łza się w oku kręci... :-(
Krzysztof z Gdańska
p.s. a zarobione pieniądze I TAK zżarła inflacja...
O zesz !! Ty To ja przez Ciebie musiałem przerabiać cały układ zapłonowy bo "wymyśliłeś?"taakie "magneto" ze od kopania noga mnie bolała .A on nic.Dopiero cewka zapłonowa pod bakiem,a przerywacz tegoż ustrojstwa, pozwolił na "zapalanie od pierwszego kopa"
OdpowiedzUsuńNie powiem fajnie się tym Junakiem jeździło.Te 18 koni ciągnęło powoli i dostojnie.Choc bokiem śmigały Jawy i CZ, jechało się głośno A głośno to wtedy bezpiecznie.
I jeszcze jedno nie powiesz ze Polska Ludowa a w szczególności jej wojsko nie dało "startu" ludziom którzy nigdy by za progi wioski nie wyszli.Te kursa dokształta to nie tylko prawa jazdy ale spawacza,elektromechanika/można było zostać Wałęsa/ a znam takich którzy uczeni byli czytania i pisania bo im wtórny analfabetyzm w główkach pomieszał.A ilu zostało na zawodowych.
No i człek sie dowiedział co to jest karabin,trójkąt błędów i takie tam By w razie czego Ojczyzny z honorem....
O serdecznych a nawiązanych przyjaźniach nie wspomnę.To jednak była szkoła życia tak dziś opluwana.Ale i my byliśmy młodsi
Noooooo....nieeeee! Piotrze, to prawdziwa okazja do gratulacji! Może nawet nie tylko gratulacji ale też tego co kierowcom zabronione...
OdpowiedzUsuńPiękny to dowód jak Ludowa Ojczyzna dbała o obywateli. No bo zdobyłeś darmo kwalifikacje za jakie teraz płaci się grube pieniądze! Inna rzecz, że ruch drogowy pół wieku temu a teraz, to nieporównywalne sprawy. Nie dziwi więc dość pobieżne szkolenie.
Piszcie, Panowie o wspomnieniach z wojska - to ciekawe naprawdę.
Układ zapłonowy jak układ ale największy problem był z uszczelnieniem bocznych dekli skrzyni korbowej. Junak bez wycieku oleju to był ewenement a niejednego mechanika kusiło aby te dekle rąbnąc na chermetyk /nawet nie wiem czy ten specyfik istnieje do dziś/.
OdpowiedzUsuńWojsko to była szkoła życia a dla mnie nieco przedłuzona bo 10 lat.
Pozdrawiam
To fajna rocznica :) Ja z racji płci w wojsku nie byłam, za to po szkoleniu wojskowym dostałam stopień kaprala. Kapral ze mnie żaden, ale pośmiać się mogę. No... jak mi strzelać każą i się zdenerwuję to zamykam oczy i strzelam prosto w środek tarczy, ale to absolutny zbieg okoliczności, bo staram się jedynie strzelać przed siebie, a nie w bok :D Po przymknięciu jednego oka nie widziałam nigdy tarczy, o jej środku nie wspominając ;)
OdpowiedzUsuńSerdeczne gratulacje Piotrze. Ja powinienem startować w sołdaty w 1963 r.. Byłem odraczany przez 2 lata i dlatego swoją rocznicę będę obchodził w 1967. Podzielam pogląd Klarki, "że wojsko dla młodego mężczyzny było rodzajem inicjacji, do wojska szedł chłopiec, a wracał mężczyzna.". Była to szkoła życia, chociaż nie wszystkim wychodziła na dobre, ale z tym już tak bywa, jak w życiu. Pisałem kiedyś w poczatkach bloga o tym co mi dało wojsko, a do opisów podobnych Piotrowym wspomnieniom kiedyś jeszcze wrócę.
OdpowiedzUsuńDziękuję Starszej za opis, który przynióśł mi wspomnienie z wojska. Otóż mielismy w wojsku st. sierżanta i starszego już pana, który strzelając zamykał oczy. Bał sie wystrzału. Sprawa sie" rypła" w czasie zawodó międzykompanijnych , gdyż on zawalał ostateczny wynik tzw. kadry i dowódca kompanii publicznie go mobilizował. Oczywiście bez skutku. W czasach słusznie minionych krążył dowcip o pewnym ważnym funkcjonariuszu partyjnym, który doskonalił się w strzelaniu i osiagał świetne wyniki w strzelaniu ze stodoły w pole, ale wciąż miał problemy z tym, aby z pola trafić w stodołę...
Pozdrawiam.
Coś jest z tymi babeczkami i strzelaniem, bo mieliśmy w klasie koleżankę w okularach jak denka z butelki i ona była bardzo akuratna i wykonywała wszystko wg polecenia - kazali trafić w środek tarczy, to trafiała, za każdym razem - aż trudno było punkty policzyć, bo wszystkie pociski prawie jeden w drugi wchodziły. Aż strach pomyśleć co by było, gdyba taka poszła do wojska i na wojnę - toż po godzinie nie miałaby do kogo strzelać z braku celów albo amunicji. :D
UsuńDziekująć serdecznie za komentarze, przyznam sie, że nie przypuszczałem na dalszy ciąg i spowodowanie wspominek.
OdpowiedzUsuńNie mam żadnych literek przed nazwiskiem ale ze studentami raz jedyny udało mi się spotkać w czasie mojej służby wojskowej co pozostawiło śklad do dzis w postaci zestawu anegdotek.
Siadam więc do pisania
Pozdrawiam