Integracja
rodzinna czyli krótkie opowiadanie o gęsi, bimbrze i babcinej
szmacie w nawiązaniu do poprzedniej notki o integracji i asymilacji.
Miejsca
akcji: Racibórz, Katowice, Sułkowice /Zulkowitz, Suclow/ oraz
PKP na trasie do Maciowakrza i Raciborza..
Nazwy
rodzin wystepujacych w opowiadaniu: Pendziałkowie, Boehmowie i
Jenczmionkowie – wszyscy z pnia Schubów, Witzów
Chmielorzy i cholera wie jeszcze jakiego.
Opcje
narodowe: wszystkie możliwe tzn. polska, niemiecka, czeska i ukryta
śląska.
Droga
do dezintegracji nr 1. Katowice – Maciowakrze /do Sułkowa/.
Kilka
razy do roku z okazji poważniejszych świąt Babcia Elżbieta udawała
się na wieś po typowe produkty + gęś która była tuczona
kluchami na naszym miejskim balkonie na III piętrze. Oczekując
swego końca. Babcia jako żona kolejorza /ma być „o”/ odbywała
swoje podróże za darmo i często na doczepkę ja byłem
zabierany. Nie byłem z tego zadowolony bo na wsi nie było co robić
a najpoważniejszym zadaniem było opędzanie się od wujka „Opla”
Jenczmionki który śmierdział stajnią jak stado mustangów.
Wreszcie koniec, wracamy. Tak jak przyjechaliśmy tak i wracamy zaprzęgiem konnym i na zwykłej furze na stacje kolejową Maciowaksze. Jeszcze tylko wszystkich ucałować.........za co przecież byłem grzeczny !.........no i wracamy
Wreszcie koniec, wracamy. Tak jak przyjechaliśmy tak i wracamy zaprzęgiem konnym i na zwykłej furze na stacje kolejową Maciowaksze. Jeszcze tylko wszystkich ucałować.........za co przecież byłem grzeczny !.........no i wracamy
Podróż
powrotna odbywała się przy akompaniamencie gęgania. Na peronie w
Katowicach czekały już posiłki do noszenia wszelkich wiejskich
dobroci.
Droga
do dezintegracji nr 1. Katowice – Racibórz.
Ciotka
Heidla /prawdopodobnie od Hildegarda/ wyemigrowała z Głubczyckiego
do Raciborza na początku XX wieku, stara panna do końca.
Bardzo lubiłem jeździć do Raciborza i z tamtejszymi „synkami” szwendać się po mieście a właściwie po jego ruinach. W 1945 roku lotnictwo zbombardowało do szczętu miasto. Atrakcją lat powojennych było wyburzanie stojących kikutów domów przy pomocy maszyny parowej z długim wysięgnikiem na łańcuchu którego była uwieszona duża betonowa kula, której nie oparł się żaden wypalony budynek lub stojące mury domów. Widowisko było przednie.
Niestety po kilku dniach przyjemność się kończyła i następował powrót. Babcia, jako żona kolejarza załatwiała miejsce w przedziale bądź obok kierownika pociągu. Raz nawet zdarzyła się podróż w wagonie pocztowym. Argument jazdy pod specjalnym nadzorem był oczywisty i zawarty w dodatkowym mniejszym lub większym pojemniku szklanym oraz pętem czegoś do zagryzienia. Taka podróż nie narażała na wścibskie spojrzenia tych co nieumundurowani lub funkcjonariuszy. Ładunek 2-3 kanek na mleko docierał bezpiecznie i nadzór nad nimi przejmowali moi wujkowie, którzy jakoś wtedy dysponowali zawsze wolnym czasem.
Bardzo lubiłem jeździć do Raciborza i z tamtejszymi „synkami” szwendać się po mieście a właściwie po jego ruinach. W 1945 roku lotnictwo zbombardowało do szczętu miasto. Atrakcją lat powojennych było wyburzanie stojących kikutów domów przy pomocy maszyny parowej z długim wysięgnikiem na łańcuchu którego była uwieszona duża betonowa kula, której nie oparł się żaden wypalony budynek lub stojące mury domów. Widowisko było przednie.
Niestety po kilku dniach przyjemność się kończyła i następował powrót. Babcia, jako żona kolejarza załatwiała miejsce w przedziale bądź obok kierownika pociągu. Raz nawet zdarzyła się podróż w wagonie pocztowym. Argument jazdy pod specjalnym nadzorem był oczywisty i zawarty w dodatkowym mniejszym lub większym pojemniku szklanym oraz pętem czegoś do zagryzienia. Taka podróż nie narażała na wścibskie spojrzenia tych co nieumundurowani lub funkcjonariuszy. Ładunek 2-3 kanek na mleko docierał bezpiecznie i nadzór nad nimi przejmowali moi wujkowie, którzy jakoś wtedy dysponowali zawsze wolnym czasem.
Moja
rodzina od zawsze była zwarta, chętna sobie do pomocy i nie
opuszczająca się biedzie. Bywało jednak, że w rodzinach z pogranicza
w określonych wypadkach ukazywały się różnice. Dwaj moi
wujkowie Erich i Gerhardt przeszli okres wojenny różnymi
drogami chociaż po jej zakończeniu trafili do tego samego pierdla.
Najstarszy w rodzinie Gerhardt został powołany do wojska trafiając
na front wschodni skąd niedługo wrócił po odniesionej
ranie. Nie był admiratorem III Rzeszy ale uważał że dyscyplina
społeczna, porządek, cierpliwa praca są atrybutami pożądanymi
wszędzie i zawsze. Młodszy wujek Erich, przez Włochy trafił do
Anglii gdzie zachwycił się wolnością, demokracją i zupełnie
innym stylem życia.
Integracja.
Boże
Narodzenie, Wielkanoc oraz Geburtstag to były okazje do szerokich
spotkań rodzinnych. W pamięci szczególnie pozostał mi smak
katoflsalat z oplerkiem na ciepło. Zaczynało się standardowo od
pałaszowania smakowitości nie tylko przywiezionych a dla
podkreślenia smaku podlewanych „Raciborską zupą drożdżową”.
Panie dyskutowały o ciuszkach i obgadywały swoich mężów,
Babcia krążyła między kuchnią a stołem a panowie obgadywali
swoje żony i dyskutowali np. o sporcie. Dziadek Paweł siedział jak
posąg i sprawował nadzór ogólny.
Dezintegracja
Wcześniej
czy później musiało zejść na tematy nie tak dawno
zakończonej wojny, przeżyć z nią związanych przez obu wujków
na frontach oraz życia na terenie III Rzeszy. Rozmowa stawała się
coraz głośniejsza, panie coraz bardzie nerwowej i coraz bardziej
bezradne.
Dziadek kiwał z aprobatą dla argumentów obu swoich synów a ja miałem odczucia mieszane. W końcu zaczynała się awanturka. Pamiętam jajka które wylądowały na koafiurze mojej ciotki chociaż nie ona była celem a siedzący obok niej mąż. Górą był przeważnie młodszy wujek jako fizycznie sprawny co uwidaczniało się podbitym okiem drugiego. Kiedy sytuacja robiła się nieprzyjemna wkraczała moja Babcia ze szmatą w rękach i waliła po glacy Gerhardta i głowie Eriszka.
Dziadek kiwał z aprobatą dla argumentów obu swoich synów a ja miałem odczucia mieszane. W końcu zaczynała się awanturka. Pamiętam jajka które wylądowały na koafiurze mojej ciotki chociaż nie ona była celem a siedzący obok niej mąż. Górą był przeważnie młodszy wujek jako fizycznie sprawny co uwidaczniało się podbitym okiem drugiego. Kiedy sytuacja robiła się nieprzyjemna wkraczała moja Babcia ze szmatą w rękach i waliła po glacy Gerhardta i głowie Eriszka.
Integracja
wtórna.
Po
tak brutalnej interwencji zawsze następowało uspokojenie i pełna zgoda wśród
rodziny. Wujkowie się obcałowywali na dowód pełnej
braterskiej miłości do siebie wybaczając sobie wszystko i na
zawsze.
Epilog.
Niechby
tylko ktoś spróbował coś złego powiedzieć o jednym z
wujków w obecności drugiego – tętnica szyjna przegryziona
natychmiast!.
Onegdaj użycie przez matkę ściery (szmaty) było argumentem ostatecznym i nie do odparcia. W przypadku potomków płci męskiej argument ów często bywał w użyciu. Zdarzało się też, że trzeba było zastosować "zimny prysznic" ze znajdującego się na podorędziu wiadra. Pół biedy gdy była to woda świeżo ze studni przyniesiona. Gorzej gdy właśnie po umyciu po umyciu podłogi, lub wiadro zawierało zlewki przeznaczone na karmę dla świń.
OdpowiedzUsuńMatki też bywały drastycznie konsekwentne. W rodzinie mojej mamy doszło onegdaj do poważnej bójki między dwoma najstarszymi braćmi. Powód był poważny i dotyczył majątku, a nie zapatrywań politycznych, czy ideologicznych. Panowie byli już mocno dorośli, a pobili się o to, który z nich powinien przejąć gospodarstwo. Rzecz nie bagatelna, bo prawie 20 ha w latach pięćdziesiątych, a gospodarz (ich ojciec) niedawno zmarł. Pobili się na poważnie, bo krew się lała. Babcia najpierw użyła wiadra wody, a potem kategorycznie oświadczyła, że żaden z nich gospodarzem nie zostanie. Słowa dotrzymała. Obaj musieli szczęścia szukać gdzie indziej, na gospodarstwie osiadł trzeci z braci (było rodzeństwa siedmioro, w tym trzy siostry). O dziwo, bracia dość szybko się pogodzili, a w następnych latach (dziesięcioleciach) przymusowy zwrot w swoim życiu (w tym zmianę miejsca zamieszkania, zawodu, i.t.p.) bardzo sobie chwalili.
Pomyślności.
Pomyślności.
jedyne, co było tuczone w moim domu to karp w wannie przed Wigilią i nie da się ukryć to ja litościwie tegoż tuczyłam chlebem z masłem. Zatuczyłam karpia prawie na śmierć.
OdpowiedzUsuńPiotrze - jak ja lubię te Twoje rodzinne opowieści
Też to czuję, choćby na chwilę odpocząć od tematu głównego ostatnich dni. Znalazłeś naprawdę zacny sposób :) Aż sobie Ciebie wyobraziłem, jak bierzesz na kolana wnuki i snujesz im takie opowieści!
OdpowiedzUsuńA potem wnuki mają takiego gadanego:
Usuńhttp://lol24.com/wideo/ale-numer/4letni-mikolaj-slazak-rozwala-system-7417
:-D !!!!!!!!
Moich dwóch kuzynów miało psa, który - duży bokser - skutecznie zapewniał im czas jakiś nietykalność na podwórku. Ktokolwiek podniósł rękę na któregokolwiek z braci, stawał się celem nieubłaganego ataku. Sytuacja ta bardzo im odpowiadała, ale pewnego dnia zrodziła się ciekawość: jak zachowa się obrońca, gdy wezmą się za łby nawzajem?
OdpowiedzUsuńEksperyment, przeprowadzany "na zimno" skończył się bardzo szybko: oba zadki zaliczyły natychmiast ostrzegawcze kłapnięcie...
.......bo pies może być mądrzejszy od kuzynów.
UsuńPozdro
kolejorz to był gość, mundur, przywileje;) nie ma żartów
OdpowiedzUsuńZ materiału na szynel kolejowy dziadka wujek uszył ubranko dla mnie do I Komunii Św.
UsuńPozdrawiam
Jako córce kolejarza, też mi mama spódniczkę uszyła z tatowych spodni. Tatko wcześniej awansował, więc była to prawdziwa gabardyna.:-)))))))
UsuńPomyślności.