czwartek, 13 grudnia 2012

Mój 13.XII

Kaczyński zadrości Jaruzelskiemu
refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta




Zamiast felietonu


    Tekst ten powstaje jeszcze przed marszem „ku czci stanu wojennego”. Jeszcze nie wiem o czym będzie na nim bajał Jarosław Kaczyński (zawsze dziewica). I prawdę powiedziawszy tym razem mało mnie to obchodzi. „Solidarność” dała sobie doskonale radę w te ponure dni bez Jarka Zbawiciela (zawsze dziewicy) i ja dzisiaj też nie potrzebuję jego wizji i oceny tych wydarzeń. Mam swoje własne wspomnienia.


    Koniec roku 1981 to dla mnie bardzo pracowity czas. W lipcu bowiem urodziło mi się trzecie dziecko - syn. W zakładzie pracy pełniłem funkcję sekretarza „Solidarności”. Mnóstwo pracy, narad zebrań na szczeblu zakładowym i regionalnym. Wybory zarządu i przewodniczącego regionu, na których byłem delegatem zakładu. Potem wybory komisji krajowej i jej przewodniczącego. Tam miałem legitymację obserwatora. W zakładzie pracy pełna parą szły prace nad utworzeniem Rady Pracowniczej. Firma w której pracowałem, miała swoje oddziały od Koszalina po Olsztyn. W sumie 150 placów budów. Ponieważ przewodniczący Komisji zakładowej i ja – byliśmy etatowymi pracownikami związku - więc we dwójkę musieliśmy obsłużyć tych wszystkich ludzi. Do tego jeszcze obowiązki rodzinne.

    Niedziela godzina 7:00 już na nogach. Dzieci mają brzydki zwyczaj – w dzień powszedni wyciągnąć z łóżka, by zdążyły na 8:00 do szkoły, prawie niewykonalne. Natomiast w niedzielę przekonać je by spały dłużej niż do 6:00, wręcz niemożliwe. Tak więc nie śpię. Wiem co się święci, chociaż jeszcze w całości do mnie nie dociera. Dzwonek do drzwi. Nie słyszałem jeszcze i nie spodziewałem się internowania. W drzwiach dwaj koledzy. Jednym z nich jest przewodniczący komisji zakładowej. Wszyscy zdezorientowani. Zastanawiamy się co robić. Co robić jutro – w poniedziałek. Przewodniczący radzi udać się na stocznię Gdańską. Niestety, żona słucha tego. Jest kategoryczny sprzeciw, poparty wniesieniem półrocznego syna. Ja z drugiej strony czułem dosłownie „ciężar” odpowiedzialności za ludzi w zakładzie. Decydujemy więc, że idziemy do pracy. Ustalamy, że kolega który był z nami, pójdzie wcześnie, sprawdzi czy zakład nie jest obstawiony i da nam znać.

    Nie było widocznych oznak obecności „służb”. Wchodzimy. Tam już wrzenie więc wiec jakoś sam się narzucił. Atmosfera gorąca. Nie ma miejsca tutaj na opisywanie szczegółowe całej dyskusji. Nadmienię tylko, że do mnie, jako do prowadzącego ten wiec, podszedł I sekretarz POP i powiedział: „Leszek, jakby ktoś się pytał, powiedz, że było to otwarte zebrania partyjne. Nam jeszcze wolno takie organizować”. Właściwie dyskusja w większych i mniejszych grupach trwała również następnego dnia. Co dalej działo się w zakładzie, dowiedziałem się bowiem dopiero później.

    W nocy z wtorku na środę – przyjechali po mnie. Miałem dużo szczęścia. Nie mieszkałem w bloku, ale w domku jednorodzinnym. Aby więc dostać się do drzwi domu – trzeba przejść furtkę. Ponadto, ekipy wyłapujące działaczy składały się z „dwóch smutnych” i milicjanta. Do mnie przyszedł mój bardzo dobry znajomy dzielnicowy. Więc dzwonek u furtki. Zaspana żona uchyla okno – a dzielnicowy drze się na całą ulicę – „pani K…ska! Czy jest mąż w domu????”. Dalej dialog potoczył się tak:

żona: - „Nie, pojechał w przedświąteczne odwiedziny, do rodziny w Bydgoszczy”.
dzielnicowy: - „mówiłem wam, że on całą rodzinę ma w Bydgoszczy i tam pojechał”.
smutny pan 1: - „co ty mi tu pier….isz. On wczoraj siedział w zakładzie i organizował strajk”
smutny pan 2: - „otwierać!!!”

    Oczywiście mnie już w domu nie było. Domki jednorodzinne połączone ogrodami i dzielone niewysokimi płotkami dawały dużą możliwość ukrycia się. „Smutni panowie” nie znalazłszy mnie wychodzą bez słowa przeprosin. Dzielnicowy jeszcze się cofa – „chłopaki, taki ziąb, muszę się odlać”. Będąc już w domu prosi żonę, bym nie przychodził przez kilka dni do pracy, bo są tam ludzie, którzy czekają na mnie i innych.

    Przekonałem się wtedy co znaczy solidarność. Ta zwykła, z małej litery. Zaraz kilku sąsiadów zaoferowało nocleg, lekarze zrobili ze mnie umierającego człowieka – dostałem od ręki 30 dni (może chodzić) zwolnienia, aby nie było pretekstu wylania mnie z pracy. Jednak najbliższe dwa tygodnie to był horror.

    Wieczorem żona odprowadzała mnie na „kwaterę” idąc kilkanaście kroków przede mną. Rano przychodzi po mnie. W domu nie zdejmują butów, zimowej kurtki nie wieszam do szafy. Wszystko po to, by w razie potrzeby móc prysnąć. Sąsiedzi z okolicznych domów nie wypuszczają Bogu ducha winnych psów do ogrodu. W końcu Wigilia. Ja przy stole w zimowych butach, na oparciu krzesła wisi kurtka. Każdy ruch na ulicy - alarm. Bo przecież jak chcą mnie złapać, to każdy głupi wie, że będę taki „głupi” i Wigilię będę chciał mimo wszystko spędzić z rodziną.

    Skończyło się dobrze. Widocznie nie byłem dla nich tak ważny, by mnie ścigać. Przyjechali, nie złapali. Facet się przestraszył, nie pojawił się w zakładzie by „jątrzyć” – więc cel osiągnięty. Być może już po tygodniu byłem bezpieczny i niepotrzebnie zmarnowałem sobie święta.

    Dodam jeszcze, że poniedziałek i wtorek – 14 i 15 grudnia – zanim po mnie przyszli, kilka razy byłem w stoczni Gdańskiej. Było tam wtedy wielu ludzi. Przedstawiciele zakładów pracy, osoby wspierające – w tym „intelektualiści”. Nigdy jedna nie miałem szczęścia ujrzeć Jarosława Kaczyńskiego. Pierwszy raz ujrzałem go pod stocznią, gdy mówił, że ja stoję tam, gdzie ZOMO.

    Więc wybaczcie, że nie będę komentował kolejnego marszu frustratów. Nawet jak następny miałby się odbyć 22 lipca wraz z tańcami, piwem, watą cukrową i grochówką z wojskowego kotła.

    Mamy po prostu inne doświadczenia i związaną z tym inną świadomość i wrażliwość.

polecam tekst blogowego przyjaciela


Z pewną taka niesmiałościa dołączę i swoja notkę z wydarzeń 13.12.1981 r., która pisałem rok temu
Moj-13-grudzien-1981
Piotr Opolski




10 komentarzy:

  1. I teraz pewnie żałujesz? Gdyby Cię internowali, miałbyś łatwiej i nie męczyłbyś się z powodu nieinternowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Przez trzy lata męczył mnie "imperatyw"! :))

      Usuń
  2. Jak jeszcze do Twojej relacji dołączymy to
    http://mediologia.salon24.pl/471841,jarku-dlaczego-obrazasz-brata-siebie-nas będziemy mieli całość "jak to się dorabia miernocie bohaterska przeszłość "
    /warto zapisać bo hoplici szybciutko skasują/

    OdpowiedzUsuń
  3. Mogłeś po prostu nie zauważyć - Jaruś skromniutki taki tyci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogłem, równie dobrze on mógł być wtedy gdy mnie nie było. Na stoczni bywałem 14 i 15 (czyli poniedziałek i wtorek). W środę po opisanej przeze mnie nocy, udałem się do lekarza. Biegałem od specjalisty do specjalisty. To prawdopodobnie uratowało mój tyłek, gdyż 16 stocznia została spacyfikowana. Ale z mojej wiedzy nie wynika, żeby w czasie gdy mnie tam nie było - czyli 16 - ZOMO zwinęło na stoczni Jarka. Takiej chwalebnej chwili w swoim życiorysie sam Jarek też by nie ukrywał.

      Usuń
  4. Nooo, wreszcie wiemy kto skakał przez płot! Bo jakiś płot musiałeś chyba przeskoczyć? Powiedz, że tak....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Bet! Też chciałbym móc to powiedzieć! Nic jednak z tego nie będzie. W tym czasie do stoczni wchodziło się normalnie przez bramę. Oczywiście trzeba było mieć specjalne przepustki. Czyli jak widzisz, nie mogę spełnić twojego życzenia i żadnych bohaterskich wyczynów w stylu Bonda nie będzie!!!

      Usuń
    2. Leszku, miałam na myśli płot przy Twoim domku, z którego uciekałeś i zrobiłam aluzję do słynnego skoku w stoczni:)))
      Jesteś kombatantem. Choćby tylko z mojego nadania.

      Usuń
    3. I tu też Cię rozczaruję. Napisałem, że te płotki dawały możliwość. Nie musiałem jednak skakać. Panom "smutnym" za bardzo nie zależało na tym by mnie złapać. Zresztą na moją ulicę tejże nocy jeszcze trzy razy zajeżdżały samochody. Raz tylko wyprowadzili jednego.
      Z moich obserwacji i robionych analiz wychodziło mi, że "służby" miały trzy listy.
      Pierwsza - to ci którzy byli łapani już 12 i 13 i byli ścigani przez cały stan wojenny.
      Druga to ci których złapano 13 i prowadzono inwigilację.
      Trzecia to ci po których przyjeżdżano później. Jak udało się kogoś złapać, to dobrze. Jak nie i zaszyje się na jakiś czas w mysiej norze - to też dobrze.

      Innymi słowy byłem ostatni na liście zagrożeń dla komunizmu. Więc do kombatanctwa trochę mi daleko. Ale to nie powód, by jakiś kurdupel wpychał się przede mnie!

      Usuń
  5. Łolaboga! Cud jakiś, "wejście" do Ciebie zajęło mi tylko 13 minut! Jest się z czego cieszyć. Ja się cieszę z każdego drobiazgu, a co dopiero z przyjemności czytania tego o czym piszesz. Spokojnej nocy :-)

    OdpowiedzUsuń


Kod do zamieszczania linków - wystarczy skopiować do komentarza, w miejsce XXX wstawić link, który chce się zaprezentować a w miejsce KLIK można wpisać jakiś tytuł, czy objaśnienie lub zostawić bez zmian. Linkiem może być adres strony tego lub innego bloga, adres jakichś treści (zdjęcie, film, wiadomość) z internetu. Może to być też adres komentarza do którego chcesz się odnieść. Znajdziesz go wtedy klikając prawym przyciskiem myszy na datę interesującego cię komentarza.

<a href="XXX" rel="nofollow"> <b>KLIK</b></a>