piątek, 4 maja 2012

Okiem emeryta (3)









Odcinek 3 - czyli dygresyjnie

    Pisanie felietonów niesie ze sobą niespodzianki, na które autor musi być przygotowany. I to przygotowany "wszechstronnie". Nie wiadomo bowiem, czy niespodzianka owa będzie z gatunku przyjemnych, czy może wręcz przeciwnie.

    Otóż i mnie się takowa przytrafiła. Jak to się czasami zdarza, pierwszy odcinek tego felietonu przeczytał mój znajomy. Przy pierwszej okazji, po przywitaniu z niewielkim zmieszaniem powiedział:

- Wiesz, czytałem. Owszem, podobało mi się, tylko wiesz - wydaje się, że teorię względności już ktoś wymyślił.



    Przeszedł teraz do tonu konfidencjonalnego:

- Wiesz, zdaje się, że to był Żyd. Powinieneś swoją teorię nazwać. Choćby "Teoria względności" Kowalikowskiego. Żeby nikt nie miał wątpliwości.

    Powrócił znowu do normalnego tonu:

- Nosisz takie prasłowiańskie, piastowskie nazwisko! Wszak kowal i kołodziej to prawdziwie polskie zawody. Nikt nie pomyli twojej teorii z jakąś inną.

    Zaskoczył mnie tym wywodem zupełnie. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Co gorsza - w głowie, zamiast szukać sensownej odpowiedzi, do głosu zaczęło dochodzić coraz mocniej moje głupie ego. Rosła jakaś idiotyczna duma - posiadanie własnej teorii, do tego znanej pod moim nazwiskiem?!!!

    Dzięki Bogu, szybko przyszło opamiętanie. Przecież ja nie znoszę takiego idiotycznego, szowinistycznego widzenia świata! Co do rzeczy ma nazwisko? Tym bardziej, że nie pochodzi ono od zawodu spokrewnionego z kołodziejem. Mój praszczur nie był żadnym kowalem lecz wybitnym ornitologiem. I w dowód uznania dla jego badań nad obyczajami pewnego ptaka, Bolesław Krzywousty nadał mu to miano (dziś nazwisko).


    Chwilę potem miałem okazję ponownie dziękować Bogu. Przypomniała mi się historia innego wielkiego uczonego Tym razem żył on w czasie i państwie nieodległym - w ZSRR. Otóż ten wielki uczony w wolnych chwilach, dla relaksu majstrował sobie coś z patyczków. Pewnego razu zrobił śliczną klatkę dla ptaszków. Wysłał ją na wystawę rękodzielnictwa socjalistycznego z odpowiednią etykietą. Było tam napisane - "Klatka" Schodowa.

    Mnie udało się uniknąć nieprzyjemnego uczucia jakiego doznał ów Schodow, związanego z nazywaniem rzeczy własnym nazwiskiem (może przecież zawsze znaleźć się naukowy oponent, który będzie chciał obalić moją teorie. Ponieważ obalić jej się nie da, zacznie pastwić się nad moim nazwiskiem).

    Co zaś do nazwiska - to mam pytanie do czytelników.
Kto z was odgadnie - obyczaje jakiego ptaka badał mój praszczur?
I drugie trudniejsze - czym ten ptak wyróżnia się spośród wszystkich innych?



UWAGA. Aby nie było nieporozumień - nagród za prawidłowe odpowiedzi nawet na oba pytania nie przewiduję.


12 komentarzy:

  1. Ptaszek to kowalik.
    Jako (podobno) jedyny, potrafi chodzić po spodniej stronie konarów.
    I, w przeciwieństwie do dzięcioła, nie podpiera się ogonem.

    Pozdrawionka,
    LeśnyDziad.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo! Czyli jednak ktoś oprócz starych znajomych z tego bloga mnie czyta!

    Powiem szczerze - chodzenie kowalika po spodniej stronie konarów słusznie opatrzyłeś dopiskiem - podobno. Nie neguję tej informacji, ale mój "praszczur nic o tym nie pisał".

    Natomiast pozostałe informację są udokumentowane. Ze swojej strony dodam, że żaden inny ptak nie potrafi schodzić po pniu drzewa głową w dół.

    Pozdrawiam serdecznie.

    P.S.
    @LeśnyDziad - piękny nick, już tylko z tego powodu czuję sympatię!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest to w zasadzie komentarz do wszystkich części rozprawy naukowej o emerytach. Przeczytałem je z uwagą i zrozumieniem i pochwalam naukowe podejście do problemu. Widać to nawet przy dedukcji, prowadzącej do odkrycia zasady na bazie rozważań o papierze toaletowym (podobnie mówią o życiu i koszulce dziecka). Tak właśnie powstają nowe teorie. Każdy bazuje na wynikach prac naukowych poprzedników. Ten rozczochrany pan też wsparł się na pracach poprzedników, a nagrodę Nobla dostał za umiejętną interpretację wyników badań wielu ludzie. Wszystkie cegiełki eksperymentalne były, nawet cement i woda, on tylko troszkę usystematyzował, a dzisiaj każdy matoł w liceum doskonale rozumie o co chodzi z tym zjawiskiem fotoelektrycznym. Odnośnie "Teorii Kowalikowskiego", to efekty też już były znane. Przypominam sobie sposób witania się enerdowskich emerytów: "Keine Zeit, keine Zeit" i machanie ręką, a natychmiast udanie się do ogródka na działkach by uratować gospodarkę narodową. Niestety wysiłki emerytów zostały wykorzystane przez cwaniaków. Przekręt polegał na tym, że były dwie ceny np. śliwek, cena skupu była wyższa od sklepowej. Malwersanci wykupywali śliwki w sklepach i sprzedawali w skupie - to było lepsze niż perpetuum moblile (finansowe). To nie jest dowcip!!!!! Tak było.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przypomniał mi się rosyjski dowcip na temat wyrazu "cyrkulacja". Jeśli nie jest znany to go mogę kiedyś wpisać. (Antonius - Gall Anonim)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam uniżenie Antoniusa!
      Ubolewam, że tak rzadko komentujesz naszego bloga. I nie chodzi mi o poprawę statystyki. Każdy Twój komentarz, poszerza horyzont myślowy czytelników i oczywiście autorów. I wcale nie musi to być komentarz "po linii i na bazie". Pierniki takie jak my (autorzy, oczywiście) pamiętają co znaczy ten zwrot.
      Z "emeryckim i dziadowskim" pozdrowieniem!

      Usuń
    2. Co do dowcipu - proszę go wpisać. Nawet jeżeli będzie znany jakiejś części czytelników, to przecież "podobają nam się te piosenki, które znamy!".

      Usuń
  5. W Lübbenau odbywało się to w tym samym Supermarkecie. Z tyłu był skup, a z przodu sklep.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szanowny Leszku!

    Gdy sobie przypomniałem tę historię z śliwkami z emeryckich działek w NRD to ją powiązałem z cyrkulacją w innym przypadku.

    Dowcip był rosyjski, a ja nigdy nie uczyłem się mówić po rosyjsku. Czytałem tylko naukowe książki. Zaczyna się tak: Ptaszek chwycił robaka w dziobek, robak się prześliznął przez ptaszka i wypadł. Ptaszek znów dziobnął robaka i ta sama kolej rzeczy. Wtedy ptaszek się zdenerwował, połknął robaka, wsadził dziobek w tyłek i pomyślał: "Możesz sobie teraz krążyć"!

    Po rusku niby szło mniej więcej tak (zakończenie): Ptica robka w dziobku, dziobek w żopku i - "cirkuliruj"!

    Wykorzystując ideę można ten tekst powiedzieć poprawnie po rosyjsku, ja nie umiem opowiadać rosyjskich dowcipów, bo nie znam gramatyki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam jeszcze raz.
      Masz rację Antoniusie, co do języka rosyjskiego. Jest to swego rodzaju paradoks, że nieraz łatwiej nam przekazać myśl zawartą w tekstach Monty Pythona, niż w słowach "braci" Rusów czy Czechów. I pewne treści, zrozumiałe tylko słowianom, poddanym wpływom ZSRR. zrozumiałe do końca są tylko w języku rosyjskim.
      Nie mniej dziękuję za dowcip. Niezależnie od gramatyki, ma on głęboką wymowę.

      Usuń
  7. Moje główne kłopoty życiowe wzięły się z tego, że urodziłem się w niewłaściwym momencie i nie tam gdzie trzeba, gdzie byłoby bezpieczniej - czyli daleko od wszystkich granic. Mam tylko jedno na swoje usprawiedliwienie - nie miałem żadnego wpływu na wymienione wydarzenia. Wzdrygałem się już wtedy podświadomie na myśl o rodzeniu się w takich warunkach i udało mi się przeciągnąć sprawę o dwa tygodnie. Niestety nie miało to większego wpływu na mój dalszy los. Odnośnie znajomości języka rosyjskiego też źle dobrałem okres szkoleniowy. Za wcześnie, aby mnie objął przymus nauki (o rok). Podniecałem się łaciną, którą bardzo lubiłem, m. in. pozwalała mi zrozumieć co ksiądz śpiewał lub deklamował, gdy jeszcze korzystałem z usług (posług) KK. Drugim językiem był francuski i to też wbrew mej woli, ale nie miałem wyboru, za mnie decydowali inni. W szkole podstawowej uczyłem się nieco francuskiego, bo to był jedyny język obcy, który znał kierownik szkoły Przy przejściu do liceum nie pozwolono mi pójść do klasy angielskiej, bo niby mam podstawy francuskie . Znałem więc dwa języki bardzo dobrze (niby ojczyste) i trzeci tak w miarę, bo miałem tzw. zdolności do języków. Żaden z trzech języków nie był mi przydatny w pracy naukowej, gdzie króluje angielski, który znałem raczej słabo. Jako turysta nie potrzebowałem więcej, radziłem sobie wszędzie, ale nie byłem w stanie live prowadzić szczegółowych dysput naukowych, a bez tego nie ma mowy o karierze międzynarodowej "par excellence". Spożytkowałem wprawdzie moje znajomości francuskiego we współpracy naukowej, ale Francja to niestety zaścianek w mojej branży. Mogłem oczywiście w wieku Ziobry uczyć się intensywnie angielskiego - on sobie z tym na pewno dał rade, może i ja miałbym sukcesy, ale języków trzeba się uczyć za młodu, aby dojść do perfekcji. Moje dzieci były w innej sytuacji. Rosyjskiego uczyły się w szkole. Starsza córka została przez wypadki rodzinne (rozwód) zmuszona do emigracji i w wieku pod 50-kę mozolnie studiowała niemiecki. Po latach radzi sobie jakoś, ale mi uszy puchną, gdy słucham jej rozmów z Niemcami. Była strasznie ambitna, choć najstarsza z grupy, uzyskała najlepszy wynik na egzaminie państwowym, ale do śmierci nie nauczy się języka tak aby móc w pełni korzystać z dóbr kulturalnych. Tak sobie ponarzekałem z powodu moich fragmentarycznych umiejętności "rosyjskich", bo bardzo lubiłem dowcipy rosyjskie, a nie potrafię ich opowiadać z takim wdziękiem, jak mój młodszy kolega z Legnicy - ze skarbnicy "kultury rosyjskiej.

    Próbuję się przyzwyczaić do nowej formy graficznej blogu, ale nie idzie mi to bardzo dobrze. Może się nauczę nowości. Jeśli chodzi o komentarze, to przeważnie zgadzam się z treścią wpisu i nie wiem co dodać, ale czytam regularnie i blog i felietony, które mi przysyłasz mailem. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Leszku - ja regularnie czytałam stronę główną ale nie przyszło mi do głowy wejść na te felitony, dostałam meila i dopiero zauważyłam tę zakładke
    będziesz miał we mnie stałą czytelniczkę bo nie ma jak dobry felieton
    teraz przeczytałam wszystkie na raz
    Teorię masz i nikt ci jej nie odbierze do konca świata będzie Kowalikowska, nawet jak papier toaletowy dostępny będzie wyłącznie w wersji elektronicznej
    No cóż - nie moge być ani za, ani nawet przeciw bo miodu emerytalnego nie zaznałam i prawdę powiedziawszy boję się go jak diabeł święconej wody, niedługo mnie czeka ale wypieram ze świadomości, przyjdzie czas to się zastanowię i może nawet pokocham ... póki co pracuje jak wariatka, jęczę i kwiczę że tyle tej pracy ale nie wyobrażam sobie, ze mi jej zabraknie ...

    ooo - prezio w telewizji jęczy ze Rząd nie zdał megzaminu, autostrad nie ma ..
    niczego nie ma , umarliśmy , padlismy, nie ma nas, kataklizm, katastrofa i armagedon
    Wcale sie nie dziwię, że namawia do bojkotu Euro, no bo jak niechcący się uda to co? kak autostrady i inne drogi beda przejezdne i na lotniskach da się wylądować i ludzi będą się cieszyli bo oprócz meczów (prezio mówi- meczy) będa inne imprezy i fajne jedzonko i pewnie nawet strjaki ludziom w radości nie przeszkodzą . TO BĘDZIE DLA PREZESA ARMAGEDON

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Malinko!
      Piszesz:

      ....miodu emerytalnego nie zaznałam i prawdę powiedziawszy boję się go jak diabeł święconej wody....

      Strach przed nieznanym jest wrodzoną cechą wszystkich istot żywych. A do takowych, przecież się zaliczasz. Zrozumiałe więc, że się boisz. Ale.......
      I tu obawiam się, że mogę narazić się na nazwanie "męskim szowinistą". A chciałem przedstawić moją kolejną "złotą myśl" - nie ma nic bardziej śmiesznego, jak kobieta próbująca oszukać czas.
      A nauczyłem się tego u dentysty. Wiadomo - mężczyźni to twardziele, dopóki nie staną przed drzwiami gabinetu stomatologicznego.
      I wyobraź sobie, że gdy tylko pogodziłem się z faktem, że za tymi drzwiami - nie wiem co się będzie działo - ale będzie boleć, natychmiast boleć przestało. Nawet zaczęła mi się podobać pani stomatolog. Okazała się miłą osobą, z którą można na różne tematy porozmawiać, itd., itp.
      Z emeryturą jest tak samo, gwarantuję!

      Pozdrawiam - i do zobaczenia na emeryturze.
      Ja poczekam.

      Usuń


Kod do zamieszczania linków - wystarczy skopiować do komentarza, w miejsce XXX wstawić link, który chce się zaprezentować a w miejsce KLIK można wpisać jakiś tytuł, czy objaśnienie lub zostawić bez zmian. Linkiem może być adres strony tego lub innego bloga, adres jakichś treści (zdjęcie, film, wiadomość) z internetu. Może to być też adres komentarza do którego chcesz się odnieść. Znajdziesz go wtedy klikając prawym przyciskiem myszy na datę interesującego cię komentarza.

<a href="XXX" rel="nofollow"> <b>KLIK</b></a>