Być Ślązakiem - dzieciństwo
Jestem gotów wyzwać każdego na ubitą ziemię, kto stwierdzi, że miał szczęśliwsze dzieciństwo od mojego. Ci którzy nie skończyli 55-60 lat to w ogóle nie mieli dzieciństwa chyba , że pochodzą ze wsi no to może jeszcze. Mareczku nie garb się, Adasiu zjedz trochę zupki, uważaj Maciusiu bo wdepniesz w ..... , Józiu chodź z mamusią na spacerek itd., itd., Co ? - to niby jest dzieciństwo ?.
Plac zabaw – a co to takiego. Zajęcia pozalekcyjne – zajęcia po za co ?. Przedszkole – hańba !!.
Kto boso nie przeleciał swoich kilometrów ten nie wie co to dzieciństwo. Kto się przynajmniej raz nie topił to nie wie co to dzieciństwo, kto raz czegoś nie wysadził w powietrze to nie co to dzieciństwo. Ten kto przeżył to wie, że miał dzieciństwo.
Początek był raczej skromny i nudny. Rąsia – przedszkole – rąsia – dom – papu – lulu. Jak juz trochę odrosłem od ziemi to i trochę wolności zacząłem mieć i z kolegami zaczęliśmy wycieczkować poza swoja dzielnicę.
Gry wojenne
Wielce ciekawym miejscem był teren basenu miejskiego Bugla który leżał nieopodal koszar niemieckich, które po wojnie zajęło polskie KBW. Na zachód i południe rozciągały się lasy i chaszcze na wschód skrywały szereg części uzbrojenia, umundurowania, hełmy a nawet amunicje i części broni. Do penetracji były bunkry z największym przeciwlotniczym, który znajdował się nieopodal dzisiejszego ronda Mikołowska.
Ku mojemu niezadowoleniu byliśmy notorycznie przeganiani przez starszych prawie dorosłych 12-13 latków. Nim ja podrosłem do tego wieku teren był już oczyszczony a bunkry albo zasypane albo wysadzone w powietrze. Tak więc służyliśmy czasami tylko za pozorantów i podziwialiśmy biegających w hełmach z przeciwgazowymi maskami i kawałkami lufy, kolby itp. i podziwialiśmy wypadających zza winkla z gromkim tatatatatatatatata!.
Dziś jestem absolutnie przeciwny zabawom w wojnę – nie wolno wyrabiać takich nawyków, które nie mogą skutkować niczym dobrym
Stikbomby
......może stichbomby, niestety nie znam ani pochodzenia tego słowa ani pisowni. Były to śmierdzące race a ich budowa była nieskomplikowana. Celuloidowy film z aparatu fotograficznego zwijało sie w długą tutkę, owijało papierem i miażdżyło na płaski pas. Podpalony celuloid i przydepnięty do zgaszenia ognia zaczynał się gwałtownie dymić wyrzucając przez ok. 10 sek. chmurę białego śmierdzącego dymu. Wszystkim naszym wrogom i nie tylko podrzucało sie takiego śmierdlucha. Szczególną satysfakcję mieliśmy przy „ukaraniu” pewnego ciecia. Przy ulicy Plebiscytowej, wysoko na górze, naprzeciw wejścia bocznego na cmentarz był sobie barak a w nim wytwórnia gipsowych Matek Boskich, Jezusków, aniołków, świętych itp. Zdefektowane egzemplarze wyrzucano na śmietnik, które my podkradaliśmy gdyż był to świetny materiał zamiast kredy.
Portier był wyjątkowo wredny bo nie dość ,że nie dawał dojść do śmietnika to jeszcze wypuszczał na nas psa, który juz niejednego ugryzł. Wracając z jakiejś wycieczki zauważyliśmy, że brama zamknięta i portiernia też. Pozostawiono jednak uchylone okno – szybka decyzja i ucieczka na cmentarz w oczekiwaniu dalszych zdarzeń. Po 10 min. była Straż Pożarna ale nawet się nie rozwijali, powąchali i wrócili. Przez tydzień stała buda z otwartymi oknami a my też już tamtędy nie chodziliśmy.
Szlojder na szpyndliki
/proca na szpilki/
To był genialnie prosty wynalazek o wysokiej skuteczności. Były 2 rodzaje proc, z drutu oraz zakładane na kciuk i palec wskazujący. Z drutu były o tyle niepraktyczne, że znaleziony przy delikwencie stanowił dowód rzeczowy a same gumki z palców było łatwo zsunąć i wyrzucić.
Byłem bardzo ważny w tym przedsięwzięciu bo byłem dealerem „szpyndlików”. Mój wujek Erich, z zawodu krawiec zawsze się dziwił, że cos tak szybko wychodzą mu szpilki. Próbował nawet z tym walczyć ale w końcu machnął ręką.
Pierwsze zajęcia praktyczne:
Siadaliśmy sobie w moim podwórku naprzeciw śmietnika. Piekarze do tego śmietnika a najczęściej obok wyrzucali resztki po workach z mąką, stare zakwasy itp. co powodowało, że zawsze kręciła się tam masa szczurów. Po załadowaniu „broni” długo nie trzeba było czekać i na komendę strzelaliśmy razem. Pisk był dowodem, że jakiś został trafiony.
Drugie zajęcia praktyczne:
Mieszkał w kamienicy pewien pan którego dziś nazwalibyśmy kochającego inaczej. Miał dość dziwne zajęcie, hobby ??. Na dachu garażu stawiał metalowa skrzynkę wielkości pojemnika na chleb, otwierał wieko, zamontował do środka jakiś mechanizm, wrzucał ziarno i polował na wróbelki. Do dziś nie mam zielonego pojęcia co on z nimi robił ?. Jak byłem w domu sam to wołałem odwody w postaci kumpli i przez szczeble balkonu staraliśmy sie trafić aby wieko się z trzaskiem zamknęło. Trudno było ale co 20 strzał był trafny.
Po chwili ptasznik wychodził, szedł do piekarni po klucze od kibelka bo tylko przez jego małe okienko można było wyleźć na daszek garażu. Klękał przed skrzynką, ubierał rękawice i ostrożnie uchylając wieko szukał zdobyczy. Zdziwiony ponownie ustawiał pułapkę ale po 5 min. do piekarzy, kluczyk, wyleźć na daszek, ostrożnie i zaś g........ 10 minut później – do piekarzy................., on i tak miał szczęście ,że dość rzadko byłem w domu sam.
Wypadek
Miałem także przykre zdarzenie, zakrzywiona szpilka nie wyleciała a wbiła mi sie głęboko pod paznokieć że nawet jej nie było widać. Przyznałem się jak palec był spuchnięty jak bania. Pogotowie, prześwietlenie i bez ceregieli, jeden pielęgniarz przytrzymał a lekarz wsadził kleszcze pod paznokieć i wyszarpał szpilkę a potem cały paluch do jodyny.
Być może Bóg, przeznaczenie czy los sprawił, że pożegnałem się z procą bo dziś widzę, że robiło się nieprzyjemnie i niebezpiecznie bo i cele sie zmieniały i nie zdążyłem nikomu zrobić krzywdy. Przeprowadziliśmy się z mamą do innej dzielnicy, zmieniono mi szkołę i sam zmieniłem towarzystwo które zajmowało sie czym innym. Miałem już 13 lat i rozpocząłem inny nie mniej fascynujący okres życia związany ze sportem.
No i co ? - miałem piękne dzieciństwo, które tutaj opisałem tylko we fragmentach.