czwartek, 28 marca 2013

WIELKANOC !

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta




FERIE ŚWIĄTECZNE


    Zatęskniłem za dzieciństwem, za szkołą. No może nie od razu za wszystkimi atrybutami szkoły - ale za feriami świątecznymi. Dlatego ogłaszam, że demokratycznie podjąłem decyzję o feriach świątecznych dla "redakcji" bloga. Nie wiem kiedy się skończą. Nie wiem jak długo wytrzymam bez kontaktu z blogowymi przyjaciółmi. Zobaczymy.


    Jednak istotnym powodem ferii jest nawał pracy związanych z materialną stroną Świąt Wielkanocnych. I chociaż pisanki już zrobiłem,



    to pozostają jeszcze wszelakiego rodzaju mięsiwa, kiełbasy, bigos i słodkie wypieki. Na to pozostało tylko dwa dni.


    A potem świętowanie! Czyli trzeba będzie to wszystko zjeść! Nie zapominając o płynach wspomagających trawienie. I zajmie to znowu dwa dni. Czyli przez cztery dni - zajęcia nie będzie brakować.

    Dla równowagi potrzeba więc
dni czterech, by dojść do stanu przedświątecznego.

    Widzicie więc drodzy czytelnicy, że ferie są "niezbędnie konieczne"!

    Zostawiam Was więc z życzeniami Wesołych (to te drugie dwa dni) i Zdrowych (myślę o czterech kolejnych) Świąt.

    A jako Święta te są symbolem nowego życia i odrodzenia - mam nadzieję, że przyniosą nam one tak upragnioną wiosnę. Nie tylko tą w przyrodzie, ale przede wszystkim w naszych sercach i duszach.




CYPR A SPRAWA POLSKA

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta




POLSKA W STREFIE EURO?


    Ponieważ nie jestem specjalistą w dziedzinie finansów i bankowości poniższe uwagi będą tylko moją impresją na temat tej dziedziny. Impresją opartą o komentarze bankowców, dziennikarzy jak i zwykłych znajomych.


    W większości komentarzy skupiano się na działaniach Brukseli. Niewielu komentatorów zadało sobie trud omówienia tych działań w aspekcie przyczyn cypryjskiego kryzysu bankowego. A przecież nawet dla mnie, laika jasne jest, że przy takiej strukturze PKB, gdzie banki są zdecydowanie największym jego twórcą, musi kiedyś dojść do kryzysu

    Nie zapominajmy bowiem, że banki obracają pieniędzmi wirtualnymi. Najlepsze z nich posiadają zabezpieczenia wielkości ~10% aktywów. A więc jakiekolwiek zamieszanie na rynku bankowym, może doprowadzić do kolejnej fali kryzysu. Mając to na względzie, spójrzmy na pomoc dla Cypru trochę szerzej. Faktycznie, Cypr otrzyma euro, ale Europa uniknie zagrożenia (przynajmniej strefa euro).

    Przyznać trzeba, że ta pomoc jak zwykle była uwarunkowania „wkładem własnym”. I o ten właśnie „wkład” była cała cypryjska awantura. Jako absurdalną należało uznać propozycje z UE mówiącą o jednorazowym podatku od wkładów Cypryjczyków. I to nie ze względu na zabieranie pieniędzy biednym. Ci którzy w tych bankach lokowali kapitał, zarobili wystarczająco na dobrym (zbyt wysokim, by nie doszło do krachu) oprocentowaniu per saldo niewiele by stracili. Chodzi jednak o zasadę. Nie zmienia się bowiem zasad w trakcie gry.

    Tak na marginesie, dosyć śmiesznie wyglądały niektóre postacie z pisowskiej „opozycji”, krytykujące „złodziejską” UE za ten podatek. Ci sami ludzie bowiem uważają za posunięcie genialne i sprawiedliwe propozycję autorstwa tej partii – tzn. opodatkowanie samych banków. Ciężar podatku od obrotów nałożony na bank, natychmiast przeniesiony by został na jego klientów. I klient przy każdej operacji płaciłby haracz. Nie wiem co jest „zdrowsze”? Jednorazowa danina, czy rozłożony w czasie, ale permanentny haracz?

    W przypadku PiS-u odpowiedź jest prosta – każdy pomysł Brukseli jest zły, a ten sam ale rzucony przez PiS jest dobry.

    Co do samej Brukseli – to zarzucić jej można tylko, że Bank Europejski nie reagował na poczynania banków cypryjskich. Widocznie korzyści (choć pośrednie) z pralni cypryjskie uśpiły czujność bankowców. Jednak w żaden sposób nie wolno społecznych kosztów naprawy zwalać na UE. Zarówno Cypr jak i Grecja (i kto wie kto jeszcze?) same zawiniły i same muszą te społeczne koszty ponieść.

    Jak sięgam po składkowe pieniądze, to muszę się dostosować do zasad ich przydzielania. Jednak, wyobraźmy sobie Cypr poza strefą euro! Albo w ogóle poza unią. Pomimo, że gro bankowych depozytów należało do Rosjan i Rosji, ta ostatnia absolutnie nie kwapiła się do pomocy. Chociaż kwota pomocy nawet dla Rosji to „małe piwo przed śniadaniem”.

    I niech to będzie też przyczynek do dyskusji czy wejście Polski (oczywiście nie teraz, zaraz), przy zachowaniu sprzyjających warunków wejścia może być korzystne, czy nie?


Przepraszam autora rysunku za ingerencję w "dymek".




wtorek, 26 marca 2013

Uprzejmie donoszę !! /39/

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



                              Uprzejmie donoszę, że od polityki do końca uciec sie nie da. Da się na trochę nabrać dystansu i z pełnym przekonaniem zaprzestać pisania o bieżących sprawach. Nie da się jednak wyłączyć wszystkiego, zatkać uszu, zasłonić oczu.
Urządziłem sobie tematyczny skok w bok i z niejaką obawą i wbrew opinii żony wróciłem tematycznie do swojego dzieciństwa i domu rodzinnego. Miałem obawy, że tematyka nie wywoła dyskusji i przejdzie bez echa. Byłem w dużym „mylnym” błędzie.
 W komentarzach wyczuwałem łezkę nostalgii, wspomnień czar i żal zaprzeszłego czasu w którym przeżywaliśmy nasze ciekawe i szczęśliwe dzieciństwa.
Może ja pierwszy zdecydowałem się – czy będzie ktoś nastepny ?.

                             Uprzejmie donoszę, że Cypr otrzyma pomoc Unii Europejskiej tzn. także od nas, w wysokości ponad 50.000.- PLN na Cypryjczyka. W uzupełnieniu donoszę że dochód PKB na 1 Cypryjczyka wynosi niecałe 30.000 dolców rocznie przy naszych ponad 20.000. a zaklepana pomoc będzie wynosiła ok.60 % naszego budżetu co zostanie przeznaczone na 750.000 mieszkańców wyspy.
Jakoś nie przyjmuje do wiadomości, że Unia Europejska jest taka głupia i nie wiedziała że Cypryjskie banki to pralnia brudnych pieniędzy.
Sam Miedwiediew przyznał o środkach pochodzących z jego kraju, że zagrabiono nagrabione.
Być może i paru polskich cwaniaczków dostało po uszach.


                             Uprzejmie donoszę, że w Paryżu na ulice wyszli protestować normalni ludzi w normalnym składzie tzn. ojciec, matka i ich dzieci, małżeństwa ze swoimi dziećmi, małżeństwa z dziećmi przybranymi i przysposobionymi i z dziećmi poczętymi /o zgrozo/ in vitro.
Prezydent republiki nie może "ignorować tego wielkiego i zróżnicowanego tłumu, który spontanicznie i pokojowo wystąpił przeciw projektowi prawa o «małżeństwach i adopcji dla wszystkich»" - napisali uczestnicy manifestacji do głowy państwa.
W obronie naturalnej rodziny jako związku mężczyzny i kobiety oraz praw dziecka manifestowali również Francuzi we Włoszech.
Popieram i czekam kiedy w ślady francuzów pójdą moi rodacy i skończy sie szantaż garstki kochających inaczej wobec większości normalnych ludzi.


                              Uprzejmie informuję, że wg. Ministra Sikorskiego będziemy militarnie straszyć. Na dodatek wygadał się, że obiektem straszenia będzie nie tak dawny Nasz Wielki Brat. Ta wygłoszona wg. mojej oceny piramidalna bzdura ma uzasadnić wydatki na zbrojenia. Oczywiście nic do rzeczy nie ma NATO, nic do rzeczy nie ma kryzys, nic do rzeczy nie ma brak jakiejkolwiek proporcji między Rosja a Polską. Czy min. Sikorskiemu nie pozostały jakieś nawyki jak był ministrem w rządzie PIS ?.
Cholera wie czy to bardziej śmieszno czy straszno i komu zależy aby rosyjskiego niedźwiedzia wku.....ć bo zrobić to mu nic nie zrobią nawet o wiele bogatsze państwa.


                              Uprzejmie informuję, że Duda zaś wyprowadziła ludzi na ulicę. Ten watażka choruje na to samo co PIS. PIS krzyczy głośno jak to jest ostro atakowany a sam przez swoja brutalność dąży do rozkładu państwa. Duda krzyczy głośno, że rząd nie chce z nim rozmawiać samemu unikając jak ognia rozmów ze stroną rządową i pracodawcami w Komisji Trójstronnej. Wespół zespół z PIS-em także dąży do rozkładu państwa.
Panie Duda !! – nie z nami te numery, nie uda sie żadnemu łajdakowi zdestabilizować państwa a już z kryzysowego bagna wyleziemy to jako społeczeństwo Pana i pańska bandę rozliczymy w czym ja będę wspierał jako były solidarnościowiec i członek jednej z Komisji Krajowych.


                             Uprzejmie informuję, że z dużym żalem i radością Was opuszczam mając nadzieję znaleźć Was w dobrej kondycji po moim powrocie.
Święta spędzimy razem z rodziną.












niedziela, 24 marca 2013

Być Ślązakiem-dzieciństwo

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



Być Ślązakiem - dzieciństwo


Jestem gotów wyzwać każdego na ubitą ziemię, kto stwierdzi, że miał szczęśliwsze dzieciństwo od mojego. Ci którzy nie skończyli 55-60 lat to w ogóle nie mieli dzieciństwa chyba , że pochodzą ze wsi no to może jeszcze. Mareczku nie garb się, Adasiu zjedz trochę zupki, uważaj Maciusiu bo wdepniesz w ..... , Józiu chodź z mamusią na spacerek itd., itd., Co ? - to niby jest dzieciństwo ?.
Plac zabaw – a co to takiego. Zajęcia pozalekcyjne – zajęcia po za co ?. Przedszkole – hańba !!.
Kto boso nie przeleciał swoich kilometrów ten nie wie co to dzieciństwo. Kto się przynajmniej raz nie topił to nie wie co to dzieciństwo, kto raz czegoś nie wysadził w powietrze to nie co to dzieciństwo. Ten kto przeżył to wie, że miał dzieciństwo.
Początek był raczej skromny i nudny. Rąsia – przedszkole – rąsia – dom – papu – lulu. Jak juz trochę odrosłem od ziemi to i trochę wolności zacząłem mieć i z kolegami zaczęliśmy wycieczkować poza swoja dzielnicę.
Gry wojenne
Wielce ciekawym miejscem był teren basenu miejskiego Bugla który leżał nieopodal koszar niemieckich, które po wojnie zajęło polskie KBW. Na zachód i południe rozciągały się lasy i chaszcze na wschód skrywały szereg części uzbrojenia, umundurowania, hełmy a nawet amunicje i części broni. Do penetracji były bunkry z największym przeciwlotniczym, który znajdował się nieopodal dzisiejszego ronda Mikołowska.
Ku mojemu niezadowoleniu byliśmy notorycznie przeganiani przez starszych prawie dorosłych 12-13 latków. Nim ja podrosłem do tego wieku teren był już oczyszczony a bunkry albo zasypane albo wysadzone w powietrze. Tak więc służyliśmy czasami tylko za pozorantów i podziwialiśmy biegających w hełmach z przeciwgazowymi maskami i kawałkami lufy, kolby itp. i podziwialiśmy wypadających zza winkla z gromkim tatatatatatatatata!.
Dziś jestem absolutnie przeciwny zabawom w wojnę – nie wolno wyrabiać takich nawyków, które nie mogą skutkować niczym dobrym


Stikbomby
......może stichbomby, niestety nie znam ani pochodzenia tego słowa ani pisowni. Były to śmierdzące race a ich budowa była nieskomplikowana. Celuloidowy film z aparatu fotograficznego zwijało sie w długą tutkę, owijało papierem i miażdżyło na płaski pas. Podpalony celuloid i przydepnięty do zgaszenia ognia zaczynał się gwałtownie dymić wyrzucając przez ok. 10 sek. chmurę białego śmierdzącego dymu. Wszystkim naszym wrogom i nie tylko podrzucało sie takiego śmierdlucha. Szczególną satysfakcję mieliśmy przy „ukaraniu” pewnego ciecia. Przy ulicy Plebiscytowej, wysoko na górze, naprzeciw wejścia bocznego na cmentarz był sobie barak a w nim wytwórnia gipsowych Matek Boskich, Jezusków, aniołków, świętych itp. Zdefektowane egzemplarze wyrzucano na śmietnik, które my podkradaliśmy gdyż był to świetny materiał zamiast kredy.
Portier był wyjątkowo wredny bo nie dość ,że nie dawał dojść do śmietnika to jeszcze wypuszczał na nas psa, który juz niejednego ugryzł. Wracając z jakiejś wycieczki zauważyliśmy, że brama zamknięta i portiernia też. Pozostawiono jednak uchylone okno – szybka decyzja i ucieczka na cmentarz w oczekiwaniu dalszych zdarzeń. Po 10 min. była Straż Pożarna ale nawet się nie rozwijali, powąchali i wrócili. Przez tydzień stała buda z otwartymi oknami a my też już tamtędy nie chodziliśmy.
Szlojder na szpyndliki
/proca na szpilki/
To był genialnie prosty wynalazek o wysokiej skuteczności. Były 2 rodzaje proc, z drutu oraz zakładane na kciuk i palec wskazujący. Z drutu były o tyle niepraktyczne, że znaleziony przy delikwencie stanowił dowód rzeczowy a same gumki z palców było łatwo zsunąć i wyrzucić.
Byłem bardzo ważny w tym przedsięwzięciu bo byłem dealerem „szpyndlików”. Mój wujek Erich, z zawodu krawiec zawsze się dziwił, że cos tak szybko wychodzą mu szpilki. Próbował nawet z tym walczyć ale w końcu machnął ręką.
Pierwsze zajęcia praktyczne:
Siadaliśmy sobie w moim podwórku naprzeciw śmietnika. Piekarze do tego śmietnika a najczęściej obok wyrzucali resztki po workach z mąką, stare zakwasy itp. co powodowało, że zawsze kręciła się tam masa szczurów. Po załadowaniu „broni” długo nie trzeba było czekać i na komendę strzelaliśmy razem. Pisk był dowodem, że jakiś został trafiony.
Drugie zajęcia praktyczne:
Mieszkał w kamienicy pewien pan którego dziś nazwalibyśmy kochającego inaczej. Miał dość dziwne zajęcie, hobby ??. Na dachu garażu stawiał metalowa skrzynkę wielkości pojemnika na chleb, otwierał wieko, zamontował do środka jakiś mechanizm, wrzucał ziarno i polował na wróbelki. Do dziś nie mam zielonego pojęcia co on z nimi robił ?. Jak byłem w domu sam to wołałem odwody w postaci kumpli i przez szczeble balkonu staraliśmy sie trafić aby wieko się z trzaskiem zamknęło. Trudno było ale co 20 strzał był trafny.
Po chwili ptasznik wychodził, szedł do piekarni po klucze od kibelka bo tylko przez jego małe okienko można było wyleźć na daszek garażu. Klękał przed skrzynką, ubierał rękawice i ostrożnie uchylając wieko szukał zdobyczy. Zdziwiony ponownie ustawiał pułapkę ale po 5 min. do piekarzy, kluczyk, wyleźć na daszek, ostrożnie i zaś g........ 10 minut później – do piekarzy................., on i tak miał szczęście ,że dość rzadko byłem w domu sam.
Wypadek
Miałem także przykre zdarzenie, zakrzywiona szpilka nie wyleciała a wbiła mi sie głęboko pod paznokieć że nawet jej nie było widać. Przyznałem się jak palec był spuchnięty jak bania. Pogotowie, prześwietlenie i bez ceregieli, jeden pielęgniarz przytrzymał a lekarz wsadził kleszcze pod paznokieć i wyszarpał szpilkę a potem cały paluch do jodyny.

Być może Bóg, przeznaczenie czy los sprawił, że pożegnałem się z procą bo dziś widzę, że robiło się nieprzyjemnie i niebezpiecznie bo i cele sie zmieniały i nie zdążyłem nikomu zrobić krzywdy. Przeprowadziliśmy się z mamą do innej dzielnicy, zmieniono mi szkołę i sam zmieniłem towarzystwo które zajmowało sie czym innym. Miałem już 13 lat i rozpocząłem inny nie mniej fascynujący okres życia związany ze sportem.

No i co ? - miałem piękne dzieciństwo, które tutaj opisałem tylko we fragmentach.











   

środa, 20 marca 2013

Okiem emeryta (40)








Odcinek 40 – czyli zrobiłem się w Kukiza.


    Czytelnicy tego bloga wiedzą, że jestem zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Wiem, że na tym blogu bywają również przeciwnicy JOW-ów. Więc nie zamierzam felietonu tego poświęcać na dyskusję na „zadami i waletami” tego systemu. Napomknę tylko, że jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.



    A więc (wiem, że nie należy w ten sposób zaczynać zdania) będąc zwolennikiem JOW-ów usłyszałem o inicjatywie Pawła Kukiza pt. „Zmieleni”. Odszukałem to-to na facebooku i zacząłem się wgłębiać. Podobało mi się zaangażowanie Kukiza. Podobały mi się materiały przez niego zaprezentowane, a przybliżające większość zagadnień związanych z tym systemem wyborczym.

    Zacząłem studiować te materiały. Po dokonaniu kilku poprawek koniecznych ze względu na polska specyfikę wyłaniał się obraz systemu, który mógłby spełnić wszystkie oczekiwania zwolenników i uspokoić przeciwników. Poparłem więc Kukiza i jego inicjatywę.




    I oto okazało się, że zostałem zrobiony w „kukiza”! A własciwie w „dudokiza”.

    Nie przekonują mnie żadne tłumaczenia, że dla osiągnięcia celu, trzeba iść na kompromis, szukać sojuszników gdzie się da. To jest prawda, ale tylko wtedy, gdy ruch „Zmieleni” w swojej działalności zacznie rozmowy np. z ruchem „Oburzeni”. Jednak angażowanie się „Zmielonych w działania „Oburzonych” to nie jest kompromis.

    Co bowiem łączy te dwie inicjatywy? „Zmieleni” chcą JOW-ów, a „Oburzeni” referendów. To są dwa przeciwstawne sobie systemy, więc nie mogą być płaszczyzną kompromisu! Po imprezie w Stoczni Gdańskiej taka płaszczyzna się zarysowała. Okazała się nią pokusa, a właściwie „musik” obalenia Tuska.

    I tu się zjeżyłem. Nie w obronie Tuska lecz w obronie idei. Otóż JOW-y miały według mnie usprawnić demokrację. Dać obywatelom poczucie większego udziału w kierowaniu państwem. „Obalanie” demokratycznych władz jednak temu celowi nie służy.

    Obaj frontmeni, Duda i Kukiz, w bezczelny sposób nadużywają swoich wpływów i zaufania jakim cieszyli się w określonych kręgach społecznych.

    Duda przecież ma wiele do zrobienia jako działacz związkowy. Mami on związkowców składających się na jego pensję mirażami. Że wystarczy obalić Tuska, a Polska stanie się krainą „mlekiem miodem….”. A przecież pracownicze problemy nie znikną. Nadal będą pracodawcy nie wypłacający w całości i w terminie wynagrodzenia, przelewający z opóźnieniem, lub wcale składki na ZUS. Nadal zdarzać się będzie mobbing i inne patologie.

    A przecież po to ludzie zapisują się do związków, by one za nich i w ich imieniu upominały się u pracodawców o prawa pracownicze. Jak trzeba – to właśnie związki powinny dochodzić tych praw w sądach pracy czy powszechnych. Wyprowadzanie ludzi na ulicę jest jednak zadaniem o wiele łatwiejszym i o wiele bardziej spektakularnym. A że może doprowadzić do upadłości zakład pracy i pozbawić strajkujących marnego, ale zawsze, źródła utrzymania – co to Dudę obchodzi. On chce błyszczeć na politycznych „salonach”, obalać trony, rozdawać władzę.

    Kukizowi chyba taka rola też się spodobała. Po jego „premierze” w sprawie ACTA chyba uwierzył, że ma moc obalania tronów. Teraz w sprawie JOW-ów zaczął obiecująco. Mówił o zaletach tego systemu wyborczego. Mówił o korzyściach, jakie osiąga np. społeczeństwo brytyjskie ze stosowania tego systemu.

    Jednak spotkanie z Dudą musiało mu zaszkodzić. Zaczął coś bredzić o niekonstytucyjności wyborów do sejmu. Do tej pory myślałem, że tylko Prezydent RP został wybrany przez przypadek czy pomyłkę. Teraz słyszę, że sejm jest nielegalny. W takiej sytuacji to ja przepraszam, ale wypisuję się z tego towarzystwa.

    Poniżej link do strony na FB na której powiadamiam pana Kukiza, że wycofuję moje dla niego poparcie,
i zamieszczony tam komentarz

- Do dobrych rad pana Nowickiego dodam - nie łap zbyt wielu srok za ogon. Wystartowałeś z JOW-ami - poparłem Ciebie, panie Kukiz. Ale jak do tego dorzucasz debilne, populistyczne hasła Dudy, to wycofuję poparcie. Teraz bowiem referendum jak w Szwajcarii, a potem może liberum veto? Niniejszym oświadczam: ja, Leszek Kowalikowski wycofuję swoje poparcie dla Pawła Kukiza, pozostając jednocześnie zwolennikiem JOW-ów.





DUDOKIZ


    Tak się jakoś dziwnie złożyło, że w trakcie pisania tego felietonu otrzymałem kolejny „donos naszego korespondenta z antypodów”. Ponieważ "nasz korespondent" wyjaśnia tam Kukizowi, iż nie zna on Konstytucji RP, więc odsyłam szanownych czytelników na stronę „Inni piszą …..”.







Wielokrotnie na tym blogu poruszaliśmy problem rzetelności dziennikarskiej. Oto komentarz Andrzeja Mleczki do tego tematu.






Być Ślązakiem - Dom !!

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta


Dom rodzinny, zapomniani antenaci, miejsca, spotkani ludzie którzy odcisnęli na nas piętno, zdarzenia, których nie można zapomnieć, miejsca utrwalone w naszej pamięci, spełnione i niespełnione nadzieje itd., itd.
W pewnym wieku te rzeczy zaczynają nas autentycznie interesować i stwierdzamy że jest już za późno. Szukamy w pamięci strzępków opowiadań, szukamy zdjęć które gdzieś były ale nie można ich odnaleźć, zaczynamy zadawać pytania tym którzy jeszcze są.........
Czy blog może być rodzajem pamiętnika czy miejsca do rodzinnych i dawnych opowieści ?.
Chyba tak a więc nim dopadnie Alzheimer będę próbował jeszcze coś napisać z historii własnej, własnej rodziny i Śląska.

Katowice, ul. Plebiscytowa 28, kamienica czynszowa, rok budowy pomiędzy 1890 a 1902, typowy trzy piętrowy dom. Od frontu nawet ładna, cegła klinkierowa do I p., oficyna raczej obskurna. III p. I ostatnie piętro oficyny to mój dom rodzinny.
Od frontu 8 mieszkań, oficyna 4. Dodatkowo w podwórzu piekarnia z małym sklepikiem sprzedaży pieczywa od frontu budynku.

Historie mieszkańców kamienicy były tak różne jak różny był cały Górny Śląsk w i swojej większości losów raczej tragicznych  do przeciętnych czyli mało ciekawych. Dziś z perspektywy lat mogę stwierdzić, że mojej rodzinie udało się średnio.
Na III p. budynku frontowego mieszkało małżeństwo z dwoma synami i tak jak w czasie wojny było obaj dostali powołanie do wojska i żaden juz z wojny nie wrócił. Moja Babcia także miała dwóch synów /moi wujkowie/ i także obaj zostali powołani do wojska i chociaż okaleczeni ale wrócili obaj. W czasie wojny, w służbowym mieszkaniu na parterze mieszkał Niemiec z żoną. Przyjechali z głębi Rzeszy i objęli rządy na całej posesji. Były to rządy rzeczywiste gdyż decydowali o porządku, pracach w kamienicy i sprzątaniu chodników. Babcia do końca swoich dni jak o nim opowiadała to nie obywało się bez szlochu. Ten niemiecki gospodarz domu okazał sie byc bardzo porządnym człowiekiem, bronił lokatorów udowadniając jakimi są przykładnymi Niemcami i lokatorami. Chodził aby bronić młodych za ich wyskoki itd. Pomagał lokatorom w załatwianiu formalności w urzędach niemieckich itp. Przed wkroczeniem wojsk sowieckich namówili go aby pozostał a oni wszyscy zaświadczą jakim był porządnym człowiekiem. Po wkroczeniu wojsk poszli lokatorzy do dowództwa rosyjskiego i przedstawili sprawę. Następnego dnia wyciągnięto go z domu i rozstrzelano. Jego żonę pamiętam bardzo słabo bo jeszcze mieszkała do ok. 1950 r. po czym wyjechała do Niemiec. Wiem, że nie tylko moja Babcia miała moralnego kaca po tym wydarzeniu a sowieci zyskali sobie w mojej rodzinie dozgonnych wrogów.

Naprzeciw mieszkania byłego, niemieckiego gospodarza zamieszkały tuż po wojnie dwie Warszawianki. Chyba nikt nie znał ich nazwisk i po prostu zostały Warszawiankami. Obie przybyły z jakiegoś obozu jenieckiego w którym się znalazły po Powstaniu Warszawskim. Uznały całą kamienicę za swoją i zdobyczne mienie poniemieckie a lokatorów za swoich służących. Biegały z donosami na Milicję i do partii. Upierdliwe były czasu jak się okazało, że „AK to zapluty karzeł reakcji”.
W Poniedziałek był Lipny Rosół z Borówkami.
Ta strofa zestawiona z nazwisk /podrasowanych/ lokatorów w oficynie.
Parter: dwie siostry Lypp. Dozorczynie. Przed wojną chyba nieźle sytuowane. Nie znały języka polskiego. Młodsza z sióstr umysłowo chora uznająca, że jej starsza siostra nie powinna wykonywać prac które ją poniżają. Od czasu do czasu podpalała jej miotły za drzwiami wejściowymi do klatki schodowej.
I Piętro; Rosołowie. On – kumpel Dziadka też kolejarz. Ona – pracownica umysłowa niedalekiego Centrostalu. Z wyglądu i postury Anna Grodzka. Nikt z nią rozmawiający nie mógł przypuszczać, że rozmawia z Krajowym Mistrzem Szachowym. Ona nauczyła mnie grać w szachy i często spędzałem u niej czas pomiędzy końcem lekcji a obiadem. Miała szachową cierpliwość do mnie ku niezadowoleniu jej męża. Drugą zaletą posiadanie zawsze w zapasie smalcu ze skwarkami który był przechowywany w ok. 5 l. glinianej beczułce i przykryty drewnianym wieczkiem. Często nie umiałem sie oprzeć: Ciotka – dej sznita z fetem !.
Państwo Borówkowie. Nie brali udziału w zyciu kamienicy. Przed wojna przybyli c centralnej Polski.
III p. Co tam dużo gadać, najporządniejsza rodzina czyli MY !!.


Piekarnia.
Nieodłącznym elementem mojego dzieciństwa była piekarnia i pan Waldi . Wszystkie świąteczne wypieki wędrowały na blachach do wypieku w piekarni. Piekarze robili to bezpłatnie, tylko czasami podmieniali wypieki i jak np. widzieli że jest dużo kołocza a makiem to po upieczeniu wycinali tyle aby w to miejsce położyć np. chałkę czy inny swój wypiek co zawsze było miłym zaskoczeniem. Czasami jak przynosiłem ciasto po wypieku brakował tu i ówdzie posypki czego nie dało się zwalic na piekarzy bo było wiadomo kto jest sprawcą.
Usytuowanie naszego mieszkania było takie, że widzieliśmy co dzieje się na stołach piekarniczych i jak ze stołów znikały koszyki z wyrośniętym ciastem to za 1,5 h. Byłem wysyłany na dół do sklepu bo za chwilkę przyniosą na deskach świeży, gorący chleb.
Cyklicznie powtarzał sie inny rytuał. Byłem wysyłany na dół, na podwórko z kanką /bańka ok. 3 l. W jakich dawniej kupowało sie mleko luzem/, stawałem naprzeciw olbrzymich okien piekarni tak aby Waldi mnie widział, że stoję. Po jakims czasie drzwi od piekarni sie otwierały i wychodził Waldi z dużą konwią. Podstakiwałem do niego a on napełniał moją kankę ok 2 l. płynu. Biegiem do domu ale po drodze w drzwiach zawsze stała Lipka z garnuszkiem i chochelką. Część jej odlewałem. Było wiadomo u Lyypów i Pendziałków będzie żur.

Oczywistym jest, że dokonałem subiektywnego wyboru ze względu na długość notki.






poniedziałek, 18 marca 2013

Okiem emeryta (39)

okiem emeryta, zaduszki, wszystkich świętych, refleksje po 60-ce






Odcinek 39 – czyli dobry czas na rodzenie.


    1 września ma wejść w życie ustawa o wydłużonych urlopach rodzicielskich. Ustawa przewiduje, że będą z niej mogły skorzystać matki, które urodzą dziecko po dniu 17 marca. Właściwie to żadna ustawa nie powinna działać wstecz. Ustawa wchodzi w życie 1 września, więc matki rodzące od tego dnia korzystają z wydłużonego urlopu.


    Widać więc, że ustawodawca rozumiejąc wagę problemu, poszerzył grono beneficjentów. I co – dostał w podzięce kwiaty? Może w innym kraju by tak było. Ale przecież my Polacy jesteśmy wyjątkowi – więc już zbiera się zacne grono, by postawić go pod pręgierzem.

    Dlaczego akurat data 17 marca? Data nie jest przypadkowa. Bowiem matki które urodzą dnia 18 i później i chcące skorzystać z dotychczasowego wymiaru urlopu rodzicielskiego, w dniu wejścia w życie ustawy będą jeszcze na urlopie 24 tygodniowym przysługującym w ramach dotychczasowej ustawy. Czyli zachowają ciągłość. Matki które urodziły np. 3 stycznia, na 2,5 miesiąca musiałyby wrócić do pracy by poczekać na wejście w życie ustawy.

    Jak myślicie? Pracodawcy pewnie skakaliby z radości? Matki zawsze mogłyby przeczekać ten okres na bezpłatnym wychowawczym. Tylko wtedy powstaje pytanie – dlaczego ta bezpłatna poczekalnia może trwać tylko 2,5 miesiąca? A nie np. 3 miesiące, czy pół roku?

    Dzisiaj powstaje ruch „Matek pierwszego kwartału”. Głowę dam, że gdyby uwzględnić już w tej chwili ich postulaty, jutro mielibyśmy ruch „Matek czwartego (2012) kwartału” lub „Matek drugiego (2012) półrocza”. Nawet gdyby matki nie bardzo kwapiły się do powrotów do 2012 roku, to przecież zawsze jest PiS i „Ruch Palikota”.

- „Matki pierwszego kwartału mogą liczyć na naszą pomoc” – deklaruje posłanka PiS Małgorzata Gosiewska.
- „Pomożemy matkom pierwszego kwartału” – deklaruje Andrzej Rozenek z Ruchu Palikota.

    Ten ostatni uważa, że ustawodawca wymyślając datę od której powinna obowiązywać ustawa o wydłużonym urlopie rodzicielskim, wprowadzi niesprawiedliwe przywileje. A jak wyżej napisałem, data ta jest tak dobrana, by pozwolić na kontynuowanie urlopu bez żadnej przerwy. Za niesprawiedliwe uważam to, że gdy rodziły się moje dzieci nawet 24 tygodni żona nie miała. Trudno – jakoś muszę z tym żyć.







Zamiast dowcipu zagadka.
    O kim mowa w poniższym cytacie, oraz ankieta – prawda to, czy nieprawda?

"Ksiądz III służył u arcybiskupa. Był kapelanem. Przybocznym arcybiskupa. Kimś na każde zawołanie. Arcybiskup budził go w nocy, pijany, i kazał grać na akordeonie do tańca. Podczas pijackich biesiad wysyłał go do miasta na poszukiwania odpowiedniego gatunku kiełbasy, kazał nalewać alkohol, krzycząc: "Co ty, k..., nawet nalać nie potrafisz!"



    Powyższy cytat pochodzi z dzisiejszego numeru tygodnika "Wprost".






Ach - te piersi !!

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta




Droga Cheroneo !!.
Wiem co to znaczy dieta, wiem co to jest nie móc sobie na zbyt wiele pozwolić. Samemu szukam posiłków smacznistych, niezbyt drogich i nie obciążających organizmu rzeczami ciężkimi, ostrosmażonymi itp.
W swoim poście „Kurczak w polityce” samego kurczaka potraktowałem po macoszemu a w sumie jest to bardzo smaczne danie i ja bardzo dobrze sie po nim czuję.
Postanowiłem więc zabawić się w modną dziś sztukę gotowania i specjalnie dla Ciebie opisać sposób przyrządzenia a jak zrobisz to mam nadzieje że pozostanie ten kurak Twoim ulubionym daniem:

Kupujemy całego kuraka i filetujemy /kalkulacja - 1 kg = ok. 6,50 zł max. cena kuraka ok 10.- zł z ktorego mamy 2 piersi + 2 nóżki + modelke na zupkę lub bulion/.

Zalewa: olej, przecier pom., kropla chili słodko-kwaśnego, kropla sosu sojowego, 2 ziarna ziela angielskiego, listek bobkowy, sól, pieprz.





Całość sruuuuu na 12 h. do lodówki.

Po 12 h. /lub dłużej/ patelnia, 2 łyżki oleju, patelnie rozgrzac "do czerwoności", wrzucić piersi, piec po 3 min z kazdej strony /pieczenie w wysokiej temperaturze zamyka soki w środku/.



Piersi przełozyc do naczynia żaroodpornego z pokrywką, dodać 1/3 szklanki z wodą + 1/3 kostki bulionu /piersi będa soczyste/.





Do piekarnika na 15-20 min. w temp. 180 C.








Po schłodzeniu patelni robimy sosik tzn. do resztek po pieczeniu dodajemy łyzke masła, 2-3 łyżki śmietany pełnoletniej tzn 18%. /uwaga - jak nie schłodzimy patelni śmietanę szlak trafi i całość do wyrzucenia/. Podgrzewamy mieszając.


Upieczone piersi schładzamy bo inaczej nie uda sie nam ich pokroić. Ja wystawiam na balkon.







Po schłodzeniu piersi kroimy je ukosnie na dowolne plastry.
Po ugotowaniu ziemniaków to podgrzanie sosu na palniku gazowym i piersi w mikrofalówce trwa ok. 1,5 min.



FINAŁ: taadammmm !!!!!


















niedziela, 17 marca 2013

Być Ślązakiem-głodnym ?.

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



Inspiracją notki jest dyskusja na temat niedożywionych, głodujących, ubogich dzieci którą spowodowała fundacja „Maciuś” podając cyfrę 800 tys. niedożywionychych dzieci i dochodząc do ilości 1,5 mln dzieci wymagajacych dożywiania.

Wszystkie dzieci są nasze.
Wychowałem się w typowo miejskiej kamienicy czynszowej, i w rodzinie zajmującej mieszkanie w oficynie na III p., dwupokojowe z przedpokojem, kuchnią, malutkim sraczykiem i jako bonusem balkonem i minusem jakim są pokoje przechodnie. W zależności od okresu zajmowało je od 4 do 7 osób. Mój ojciec nie powrócił do domu po II wojnie światowej i tak moim wychowaniem zajmowali się wszyscy po trochu bo moja matka pracowała. Pisząc „wszyscy” mam na myśli nie tylko rodzinę ale także sąsiadów bliższych jako ciotki i wujki oraz dalszych z którymi się było na „proszę pana/pani/. Niekiedy było to nadwyraz upierdliwe bo czasami po powrocie do domu juz było wiadomo gdzie się szwendałem czyli gdzie mnie widziano i w jakim towarzystwie. Dbano o mnie do przesady np. po szkole nie było czasu aby zanieść teczkę z książkami i zeszytami do domu bo jeszcze babcia by coś chciała „yno ciulło sie za drzwi za mietły Lippkowe”\* i chodu do kolegów.
Słowniczek podręczny:„yno ciulło się za drzwi tasiom za mietły Lyppkowe” - tylko rzuciło się teczka szkolną za miotły które służyły do zmiatania posesji i stały za drzwiami. Pani Dozorczyni, nazywała się Lypp.
Potem czasami był kłopot; puk-puk, Lipko, mocie moja tasia ?. Puk-puk, piętro wyżej do Pani Rosol, nie widzieliscie możno mojej tasi z cheftami. Puk-puk, piętro wyżej, Pani Borówkowa, co tyz niy !. No to skruszona mina i do domu i już od drzwi babcia; Kaś łąził ty najduchu ?. Babka jest moja tasia ?. Czekej – przyjdzie matko to se z tobą pogodo !!.
Słowniczek podręczny: mocie – macie, możno – może, cheft – zeszyt, kaś – gdzie, najduch – łobuz, czekej – czekaj, pogodo – kontekstowo, rozprawi sie z Tobą.
Zawsze się teczka znalazła a najgorsze co z nią sie mogło zdarzyć to jak w niej odnaleziono dane do szkoły śniadanie.

Wszystkie dzieci głodne są nasze.
Do dziś mam w pamięci krzesło stojące w kątku pomiędzy bieliźniarką /zwaną wertiko/
pod zegarem /który do dziś mam i jest najpewniejszym czasomierzem w domu pomimo swoich ponad 100 lat/. To było moje miejsce „zsyłki” jak nie chciałem jeść. Najczęściej jakoś mi się udawało kiedy po przyjściu matki z pracy babcia stwierdzała, że Pietrzik „zjod tam coś zjod”.
Taktyka skończyła się perlistym śmiechem mojej matki jak miałem ok. 9 lat. Matka wróciła z pracy i na pytanie – gdzie Piotr, babcia odpowiedziała – siedzi pod wertikem i powiedział, że jeść nie będzie.
Jak myślicie, że chodziliśmy głodni to jesteście w błędzie.
Nasza spiżarnia przez pół roku znajdowała sie przy ul. Sienkiewicza i nad wejściem do niej pisało „Ogródki Działkowe”. Oczywiście były one dla nas czynne jak było ciemno i musiało nas być co najmniej 4. Ogród był w kształcie wydłużonego prostokąta o dł ok. 100 m. i przecięty jedną, prostą alejką zakończonymi dwoma wejściami . Po sprawdzeniu że wszyscy działkowcy sobie poszli na alejkę wypuszczano psa – olbrzymie bydlę ale jakie duże takie głupie czyli typowy pies ogrodnika/działkowca. Dzieliliśmy sie na dwie grupy. Przy jednym wejściu grupa robiła raban i durne psisko gnało tam w obronie warzyw i owoców. Druga grupka z drugiej strony właziła przez bramkę wejściową i przechodziła przez niskie płotki na teren ogródków. Nie niszczyliśmy niczego tylko pozbieraliśmy trochę owoców i warzyw najczęściej niedojrzałych czyli tzw gogółów. Tak to wtedy chodziło sie na pih.
Słowniczek podręczny: gogóły – owoce niedojrzałe i twarde jak kamienie, niezjadliwe ale ....nie przez nas. Pih – idymy na pih – idziemy na ogródki.
Najczęściej szybko w drodze zjadane owoce i warzywa bardzo szybko wracały niemniej satysfakcja była pełna i podejrzewam bardziej z drażnienia się z psem niż ze zdobyczy. Niekiedy wracało się z ubytkami w spodniach w ich tylnej części. Trzeba było wtedy hamować z dorosłymi gdyż rwali sie do zawiadamiania milicji że w rejonie grasuje agresywny pies napadający na małe, niewinne dzieci.
Drugą naszą spiżarnią i obszarem zabaw był cały obszar południowych Katowic, który dzisiaj zmienił się nie do poznania. W miejscu dokąd chodziło się na pih stoi Komenda Wojewódzka Policji /?!/. Nie wiem czy istnieje Ruski Cmentarz wokół którego rosły zdziczałe drzewa owocowe; jabłka, gruszki śliwki, czereśnie i wiśnie których kwasota każdemu nicowała gębę na lewą stronę.
Nie wspomnę o fruktach pewnego posła, któremu już się za to sporo oberwało ale mirabelki fajnie sie jadło bo brało sie całą śliwkę i jak przy czereśniach wypluwało pestkę. Nie wiem czy istnieje jeszcze stadion żużlowy /Smoczyk – najbardziej znany żużlowiec tamtejszego klubu/ przy dawnym lotnisku pasażerskim Katowice. Były tam świetne jeżyny, rajskie jabłuszka i poziomki.

Chodzić głodnym ??.
A gdzież tam !!. Pomimo, że powojenne czasy były nad wyraz skromne i biedne nie zdawałem sobie sprawy ile kłopotów mieli z moim wyżywieniem. Często był chleb posypany cukrem i polany czarna kawą /co bardzo lubiałem/. Do szkoły zawsze była kanapka a po szkole czekał obiad lub inny posiłek. Często wpadałem na I p. Do p. Rosołowej – Ciotka, docie sznita z fetem ?
Słowniczek podręczny do poprzedniego zdania: Ciociu – dasz kromkę ze smalcem ?.
/Zapamiętałem gliniany garnek ze smalcem i z drewnianą pokrywą/
Było skromnie ale dostatnie a jak dodać do tego, że byłem niejadkiem oraz nielegalne dożywianie to trudno o mnie powiedzieć w tamtych czasach, że byłem „full wypas”
Dzisiejsi dietetycy dostali by zawału ale się przeżyło.
Dzisiejsi higieniści dostali by zawały ale się przeżyło.
Dzisiejsi opiekunowie dzieci dostali by zawału bo rodzina wiedziała mniej więcej /raczej mniej/ gdzie się znajdujemy.
Umorusani byliśmy od rana /z wyjątkiem lekcji/ do wieczora. Każdego dnia byliśmy myci od góry do dołu.
Uwagi kierunkowe w czasie mycia - umyj se niy ino cyferblat i ciulika se umyj tyż.
Słowniczek podręczny do poprzedniego zdania: Nie myj sobie tylko przodu twarzy i „małego” umyj sobie sam.




Może gdzieś na świecie są jeszcze „świadkowie” tamtych czasów i zupełnym przypadkiem było by ich odnalezienie. Na trójce mi szczególnie zależy z którymi nie mam juz kontaktu – drobnocha – od ponad pół wieku: Mirek Moczko, Eugeniusz Nowotarski i Jerzy Gopek wraz z siostra Dziunią.
Jak Was świat nosi – dajcie znać !.