wtorek, 19 kwietnia 2022

WNIEBOWZIĘCI

GDAŃSK-OPOLE-MELBOURNE  -  Rok XI  -  Nr 21 (1343)











      
życie to kabaret


Czasami człowiek musi, inaczej się udusi.
Jerzy Stuhr 




     Poniższe opowiadanie z gatunku political fiction napisałem i opublikowałem w sierpniu 2011 roku. Od tamtej pory Antoni Macierewicz snuł z uporem maniaka swoje fantasmagorie o „zamachu smoleńskim”, a Jarosław Kaczyński „dochodził do prawdy”. W końcu pojął, że tylko się ośmiesza, usunął więc obłąkańca ze stanowiska ministra obrony narodowej, a później kazał mu się zamknąć i w ogóle iść do diabła. Ten musiał posłuchać, ale czekał na stosowną okazję. No i doczekał się. Agresja rosyjska na Ukrainę spowodowała, że Kaczyński nagle „doszedł” i spuścił Macierewicza ze smyczy. Pod hasłem: „skoro Putin każe mordować Ukraińców, musiał również kazać zamordować Lecha Kaczyńskiego”, obydwaj paranoicy polityczni powrócili do swoich majaków i ponownie zatruwają nimi społeczeństwo. Nie zraża ich to nawet, że kontrolowana przez „dobrą zmianę” prokuratura ani myśli macierewiczowych bredni potwierdzać. Nie zrażają się pytaniami o to, dlaczego w takim razie rosyjski ambasador nie został wydalony z Warszawy, dlaczego nie zerwane zostały stosunki dyplomatyczne z Rosją i dlaczego sprawy rzekomego zamachu nie rozpatrują jeszcze międzynarodowe trybunały. Nie potrafią nawet odpowiedzieć sensownie na pytanie, dlaczego tzw. „raport” podkomisji Macierewicza, który nosi datę 10 sierpnia 2021 roku, a którego publikację wstrzymywał aż do teraz Kaczyński, został nagle opublikowany. Pisowskie marionetki polityczne, z tymi na posadach prezydenta i premiera na czele, które wzorem pociągającego ich za sznurki prezesa długo wstydliwie o urojeniach Macierewicza milczały, obecnie kompromitują się przybierając grobowe miny i zgodnym chórem krzycząc: „dzisiaj już wszyscy wiemy...”. Antoni Macierewicz uważa, że jest groźny, a jest tylko śmieszny. I takim właśnie chciałbym go moim czytelnikom przypomnieć w tym opowiadaniu sprzed prawie jedenastu lat. Ponieważ od tamtego czasu nic się nie zmieniło.




WNIEBOWZIĘCI

(Melbourne, sierpień 2011)


    
Zniknęły jaskółki, na niebie pojawiły się pierwsze klucze bocianów, spracowani kmiecie pros­towali obolałe po żniwach grzbiety, a znaki te świadczyły niezbicie, że nadchodzi wrzesień. Nie­chęt­nie uświa­damiała to sobie dziatwa i młódź szkolna, ale zwłaszcza Antoni Macierewicz, który na ten właśnie miesiąc zapowie­dział opublikowanie ostatniej części swojej białej księgi, a w niej przedsta­wienie osta­tecznego i nie­od­wo­łalnego sposobu dokonania zbrodni smoleńskiej. Czas płynął, a on miał w głowie pustkę. W ciągu minionych miesięcy podsu­nął narodowi szereg efektow­nych pomysłów, a głupi na­ród nic. Nie chwyciła sztuczna mgła, impuls magnetyczny, bomby – kon­wen­cjonalna i próżniowa, ro­zerwanie się sa­molotu w po­wietrzu, wyciek paliwa w rezultacie sabotażu, wystrzelanie pasażerów, ich wywózka na Sy­bir. Ba, nawet enigmatyczne obezwładnienie maszyny na piętnastym metrze oraz dwa wielkie wstrząsy zostały przyjęte z dużą rezerwą.

     – Czego oni właściwie chcą, do kurwy nędzy – zaklął z wściekłości. – Uderze­nia nuklear­nego?
     – Zjadłbyś co Antoś, czas już spać, a ty nic dzisiaj w ustach nie miałeś – żona podsunęła mu ta­lerz.
     – Zabierz to, dekoncentruje mnie, przeszkadza mi w myśleniu.
     – Oj Antoś, Antoś, wciąż tylko ten Smoleńsk i Smoleńsk, co?
     – Nie męcz mnie kobieto, nic ze mnie nie wyciągniesz, tajemnica państwowa.
     – No co ty, Antoś, przede mną tajemnice państwowe masz?
     – Zwłaszcza przed tobą. Jestem tak zajęty, że nawet cię zlustrować nie zdążyłem. Skąd mam wiedzieć coś za jedna. Duchem Świętym nie jestem. Zaraz... Zaraz... Duch Święty... Duch Święty! Mam! Muszę jechać!
     – Teraz? Po nocy? Dokąd to?
     – Zjadłbyś co Antoś, czas już spać, a ty nic dzisiaj w ustach nie miałeś
– żona podsunęła mu ta­lerz.

     Nie odpowiedział, wypadł z domu, wskoczył do służbowej limuzyny i po chwili, w towa­rzystwie kierowcy i ochroniarza, gnał już na połud­nie. Po czterech godzinach ujrzał w świetle re­flektorów tablicę z napisem: Grze­chy­nia.

     Natanek nie spał. Wieczorem uzyskał informację, że arcybiskup Dziwisz jadł w os­tatni piątek na kolację kiełbasę krakowską, toteż od kilku godzin próbował się dodzwonić do nieba, żeby go zakapować. Niestety, albo było zajęte, albo pełniąca dyżur w niebiańs­kiej centrali tele­fonicznej anie­li­ca odpowiadała mu, że Szefa nie ma.

     – Kto tam? – oderwał się od telefonu, gdy rozległo się stukanie do drzwi.
     – Macierewicz – przedstawił się Macierewicz. – Antoni.
     – Ten?
     – Ten.
     – Cóż cię sprowadza, synu?
     – Sprawę mam.
     – Jaką sprawę?
     – Tajemnica państwowa, nie mogę tak przez drzwi, drzewa mają uszy
– Macierewicz ro­zejrzał się czujnie.
     – Ściany też – zauważył rezolutnie Natanek otwierając. – Wejdź, synu.
     – Szczęść Boże
– pozdrowił go Macierewicz tradycyjnym zawołaniem Radia Maryja.
     – Do rzeczy. Nie mam czasu, do nieba muszę się dodzwonić.
     – Ja właśnie w tej sprawie.
     – Znaczy w jakiej?
     – O numer telefonu chciałbym księdza poprosić.
     – A po co ci on?
     – Nie mogę, mówiłem już, tajemnica państwowa.
     – Hmmm, no nie wiem, nie wiem. Ważne to aby? Wiesz synu, nie wypada Szefowi byle, za przeproszeniem, gównem głowy zawracać.
     – Nigdy bym się nie ośmielił. To naprawdę ważne. O naszą niepodległość chodzi, o prze­trwa­nie substancji narodowej.
     – No, skoro tak... Ale jest problem, bo ty z Rydzykiem się kumasz.
     – Nic mu nie powiem. Daję słowo.
     – Na kolana i przysięgnij.
     – Przysięgam
– Macierewicz runął na kolana, a Natanek pochylił się do jego ucha.
    

        Powrót do Warszawy trwał dłużej, jako że nastał świt i stworzona w latach 2005-2007, a zruj­nowana przez obecny rząd, infrastruktura drogowa zapełniła się pojazdami mechanicznymi i kon­nymi oraz stadami pędzonej na pastwiska rogacizny. On jednak, ryzykując ży­ciem, gnał jak na skrzydłach, chociaż to nadzieja, a nie młodość mu je dodała, bowiem nie pierwszej już był. Zajechał wprost do swojego biura poselskiego, zamknął się w gabinecie, wybrał numer i po kilku sygnałach odez­wał się anielski głos:

     – Good morning. Heaven here. How can I help you?
     – Eee... Eee...
     – Do you speak English?
     – Eee... nie... eee... polski... eee... znaczy polisz.
     – Możemy więc mówić w twoim języku.
     – Bogu dzięki, to znaczy chciałem powiedzieć szczęść Boże.
     – Bóg zapłać, ale bez przesady. Zaskoczył nas, niestety, światowy kryzys finansowy, że o szwajcarskim franku nie wspomnę, toteż wydatki budżetowe ograniczamy. Więc czym mogę słu­żyć?
     – Chciałbym rozmawiać z Szefem.
     – A kto mówi?
     – Macierewicz. Antoni Macierewicz.
     – Nie znam. Co za jeden?
– z anielskiego głosu powiało chłodem.
     – Poseł z Polski. Przewodniczący poselskiego zespołu do spraw smoleńskiej zbrodni, za­machu znaczy.
     – Szefa nie ma.
     – A kiedy wraca?
     – Nie wiem, nie opowiada mi się, ale nieprędko
– głos zlodowaciał.
     – Ale ja mam ważną sprawę, bardzo ważną, najwyższej wagi. I pilną jak diabli.
     – No, no, proszę się liczyć ze słowami. A w ogóle to Szef nie tylko tę waszą Polskę ma na gło­wie. Powiedziałam, że go nie ma, to nie ma.
     – Tę waszą Polskę? Ja bardzo panią anioła przepraszam, ale za przedmurze chrześcijań­stwa to niby co robiło, jak nie ta nasza Polska? Kara Mustafę pod Wiedniem kto zatrzymał? Albo Tucha­czew­skiego pod Warszawą? A komunizm to kto w Europie obalił? Krasnoludki? A papież-Polak? Mało?
     – No dobrze już, dobrze. A o czym konkretnie chcesz z Szefem rozmawiać? Zajęty jest
– w anielskim gło­sie zabrzmiały łagodniejsze tony.
     – Tajemnica państwowa, nic więcej nie mogę powiedzieć.
     – Zobaczę, co się da zrobić. Jest jednak pewna kwestia formalna. Otóż Szef nie gada z ży­wymi we wszystkich swoich postaciach. Musisz się zdecydować na jedną z nich. Kogo mam pro­sić?
     – Ducha Świętego, jeśli łaska.
     – Proszę poczekać
– z słuchawki popłynęły dźwięki harfy, a po kilku minutach zabrzmiał ciepły tenorek.
     – Duch Święty, słucham.
     – Szczęść Boże. Macierewicz mówi. Antoni.
     – Bóg zapłać, chociaż bez przesady. Zaskoczył nas światowy kryzys finansowy, że o szwajcarskim franku nie wspomnę, i wydatki budżetowe ograniczamy. W czym mogę pomóc, sy­nu?
     – Tajemnica państwowa, nie chciałbym tak przez telefon. Na pewno nas podsłuchują.
     – Gdzie? Niby kto?
     – Oj, naiwny Duch, naiwny jak dziecko. Agenci oczywiście.
     – Tutaj? Przesadzasz, synu.
     – Przesadzam? A lustrację mieliście?
     – Lustrację? Hmmm, prawdę mówiąc nie, jakoś nie pomyśleliśmy.
     – No widzi Duch. Więc wolałbym osobiście, w cztery oczy.
     – Dobra, wyślę tam coś po ciebie, synu. Czekaj w swoim biurze.
     – Jeszcze jedno. Ponieważ wizyta będzie miała charakter, że tak powiem, zagraniczny, prezes zechce, aby była ze mną Fotyga.
     – Jaki znowu prezes?
     – No nasz, Kaczyński znaczy się, Jarosław.
     – Aaa, ten. Brat tego, co to go mamy tutaj?
     – Ten sam.
     – A ta Fotyga, to co za jedna?
     – Od spraw zagranicznych u nas jest.
     – Nie o to pytam. Bo to wiesz, synu, jest tu u nas od niedawna niejaki Casanova, a kłopo­tów z nim od, za przeproszeniem, czorta. Nic, tylko się za babami ugania, stąd też ograniczy­liśmy czasowo przyjmowanie co atrakcyjniejszych. Nie mogłaby być Sobecka? A może Szydło? Albo Kempa?
     – Zaraz, jak to od niedawna? Przecież on umarł ponad dwieście lat temu.
     – Dwieście trzynaście, ale dostał trzysta czyśćca. Właśnie wyszedł na warunkowe zwol­nie­nie.
     – Aha. Niestety, na Sobecką, Szydło czy Kempę prezes się nie zgodzi. Na sprawach mię­dzyna­ro­do­wych się nie znają. Fotyga zresztą też nie, ale o nią może być Duch spokojny. Ręczę, że Casanova uganiać się za nią nie będzie. He, he, he.
     – Rozumiem. Przepustki dla was będą na bramie
– szczęknęła odkładana słuchawka.

     Czekając na wysłannika niebios urozmaicali sobie czas dykteryjkami. Macierewicz pok­piwał z obydwu wdów Gosiewskich, z których każda chce uchodzić teraz za tę prawdziwą, a Fo­tyga, chociaż z wyczuwaną zazdrością, z erotycznych ekscesów Marty Kaczyńskiej.


     Przerwał im anioł w czerwonym kombinezonie stajni Ferrari, który wleciał nagle przez otwarte okno:

     – How are you? Let’s go. The car’s waiting for you.
     – Samochodem do nieba?
– zdziwiła się Fotyga, która wprawdzie kaleczyła niemiłosier­nie język Szekspira w mowie, ale, w odróżnieniu od Macierewicza, co nieco w nim rozumiała.
     – Na Okęcie – odparł lakonicznie anioł, przechodząc na polski.
   
Prowadził z fasonem, co na zdewastowanych albo rozko­panych przez złośliwą Gron­kie­wicz-Waltz stołecznych jezdniach stanowiło wyczyn nie lada. Ostro zahamował na tar­maku, tuż przed stop­niami prowadzącymi do samolotu. Wysiedli.

        – Jezus, Maria, toż to Tu-154 – zauważył ze znajomością rzeczy przerażony Macierewicz. – Nie macie tam czegoś innego na składzie?
        – Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno
– skarcił go anioł. – W rzeczy samej, Tu-154. No cóż, tak kra­wiec kraje, jak mu materii staje. Kryzys finansowy, wydatki budżetowe ograniczamy. Czyżbyś się bał?
        – Skądże znowu, tak tylko pytam
– tłumaczył się bez przekonania Macierewicz, i unika­jąc wzroku anioła, ujął opierającą się Fotygę pod ramię i pociągnął ją po stopniach.
        – Prigłaszaju siuda – dobiegł ich głos z kokpitu i jednocześnie zagrały silniki.

        Za sterami siedział anioł w mundurze pilota Aeroflotu. Wskazał im fotele:

        – Sadities’, tawariszczi.
        – Szlag by go trafił z tym ruskim
– obruszyła się patriotycznie Fotyga i nachyliła do Ma­cierewicza. – Słuchać tego języka nie mogę.
        – Nie ma sprawy
– pilot przeszedł na polski. – My tam – skierował kciuk ku górze – mó­wimy wszystkimi językami. Inaczej nie szłoby się dogadać.
        – Chciałbym coś wyjaśnić
– zwrócił się do niego Macierewicz. – Zmierzając tutaj, prze­chodzi­liśmy przez pomieszczenie, przypominające do złudzenia salonik prezydencki.
        – Kanieczno, to jest chciałem powiedzieć oczywiście. To salonik.
        – Czy my może lecimy...
        – Kanieczno, to znaczy niezupełnie, bo oryginał wciąż rdzewieje w Smoleńsku. To jego duch.
        – A co tu tak śmierdzi?
– Fotyga skrzywiła się z niesmakiem.
        – Śmierdzi? – zdziwił się anioł. – To chuch generała Błasika, aczień prijatnyj, znaczy bar­dzo przyjemny, po koniaczku. No, ale teraz proszę mi nie przeszkadzać, bo podchodzimy do lądo­wania.
        – Z automatu?
– zainteresował się Macierewicz.
        – Skąd. Nie widzisz, że mgła?
        – A ILS?
        – Nawalił, a na nowy dzieńgow niet, znaczy pieniędzy nie ma, kryzys.


     Przed niebiańskimi wrotami zatrzymało ich dwóch uskrzydlonych osiłków o byczych kar­kach i gładko wygolonych głowach, uzbrojonych w pistolety maszynowe Heckler & Koch G36:

     – Dokąd? – odezwał się jeden z nich.
        – O, pan anioł Polak – ucieszył się Macierewicz.
        – Z Pruszkowa, za ochroniarza u „Parasola” robiłem, a później u „Wańki”. Zastrzelili mnie jednak, za­nim sam zdążyłem ko­go­kolwiek zastrzelić, i dzięki temu dostałem robotę tutaj. Więc dokąd?
        – Do Ducha Świętego. Przepraszam, a to nie święty Piotr tu stoi?
        – Na urlopie
– pochylił się konfidencjonalnie do ucha Macierewicza. – W muzułmańskim niebie tamtejsze dziewice, no wie pan, tego... – uczynił znaczący ruch ręką.
        – Niemożliwe – zaperzyła się Fotyga. – Święty i w dodatku w jego wieku?
        – W starym piecu, za przeproszeniem, diabeł pali, szanowna pani. A święty to on jest u nas, nie u nich. Nazwiska?
        – Macierewicz Antoni i Fotyga Anna.
        – Sprawdzimy
– wyjął z kieszeni plik kartek. – Zgadza się, są przepustki, ale Duch o tej porze je lunch, poczekać trzeba.
        – To może w międzyczasie odwiedzimy naszego prezydenta? Znaczy świętego Lecha Ka­czyńskiego.
        – Jaki on tam święty? Dopiero co u nas... wylądował, he, he, he. Ale odwiedzić możecie, czemu nie. Tędy prosto, czwarty korytarz w lewo, ósmy pokój po lewej, tabliczka z nazwiskiem na drzwiach. Tylko wracając nie zapomnijcie podbić przepustek u Ducha.
        – W lewo, po lewej...
– burczał Macierewicz – ale poszli zgodnie z dyspozycją.

        We wskazanym pomieszczeniu zastali starszawego anioła, z gładko ulizanymi ciemnymi wło­sami, szczeciniastym wąsikiem i różowymi skrzydłami. Przyjrzał się im badawczo.

        – Niech będzie pochwalony. Państwo do kogo?
        – Pochwalony. Do świętej pamięci pana prezydenta, poległego męczeńską i jednocześnie bo­haterską śmiercią na polu chwały Katynia 2010. Powiedziano nam, że tutaj mieszka.
        – Bo mieszka, ale pofrunął do łaźni ogolić się i wziąć prysznic. Jest nowy, a na pokój z własną łazienką trzeba czekać w kolejce.
        – A pan?
        – Grywamy w makao i w tysiąca, czasami w oko. My, prezydenci, trzymamy się tu ra­zem. Po­przednio grałem z Mościckim, ale oszukiwał.
       
        – Zaraz, zaraz
– ożywił się Macierewicz. – Prezydenci? To pan? Tutaj?
        – Dopiero od 2009. Też mam pokój bez łazienki. Pierwsze pięćdziesiąt trzy lata spędzi­łem tam
– wskazał kciukiem w dół. – Ale nie szło wytrzymać, to się nawróciłem, no i ułaskawili.
        – Gorąco było?
        – Gorąco? Panie, wprost przeciwnie, zimno jak cholera
– przeżegnał się pospiesznie. – W kotle obok siedział Stalin i wciąż wrzeszczał, żeby polskim węglem pod nim palić, no to dla mnie brako­wa­ło i cały czas w zimnej wodzie tkwiłem. Reumatyzmu się nabawiłem.
        – Przepraszam za ciekawość
– wtrąciła uprzejmie Fotyga. – Ale dlaczego ma pan różowe upie­rzenie? Moda taka czy co?
        – A skąd, droga pani. Czerwone było, ale się sprało. Słabe proszki tu teraz sprowadzają. Kry­zys. Mówią, że przejściowy, ale zawsze tak się mówi, wiem coś o tym.

       
     Skrzypnęły drzwi i do pokoju wleciał Lech Kaczyński, czyściutki, skrzydła bielut­kie, ich piór­ka dziarsko nastroszone, ale pachnący kiepską wodą po goleniu Brut Original Men. Padli na kolana, uca­łowali jego dłoń, on zaś pobłogosławił ich i zaczął się usprawiedli­wiać:

     – Przepraszam za tego Bruta, ale kryzys nas też nie omija. No a co ten frank szwajcarski wy­prawia, to już pojęcie ludzkie przechodzi, przepraszam, anielskie pojęcie, wciąż jeszcze nie mogę się przyz­wyczaić – po czym zwrócił się do Bieruta:
     – Wybacz Bolek, wpadnij później, idź może z Wojciechowskim pograj.
     – Nie ma sprawy. Nara
– wyfrunął z lekkim szelestem różowych skrzydeł.
     – Świętej pamięci pan prezydent jest z nim per ty? Z tym zbrodniarzem? – Macierewicz wydawał się znie­smaczony.
     – Nawrócił się przecież i pokutę odbył. Pięćdziesiąt trzy lata odsiedział. W kotle z lodo­watą wodą. Wiesz co to znaczy? W jego wieku? A poza tym Bolek to całkiem niczego gość. Wolę jego, niż na przykład Naru­towicza. Stary pierdoła, w kół­ko opowiada o tym, jak to Niewiadomski do niego strzelał.
    – No a co tam u świętej pamięci pana prezydenta?
– zmieniła temat Fotyga. – Jak się żyje? To znaczy chciałam powiedzieć jak się wiedzie? A gdzie świętej pamięci pierwsza dama? Pewnie na zaku­pach...
     – Jeszcze nie świętej, niestety. W czyśćcu jest. Rydzyk doniósł, że czarownica.
     – Moment
– wtrącił Macierewicz. – Przecież ojciec Tadeusz nie ma numeru telefonu do nieba. Wiem to od księdza Natanka, który posiada ów numer jako jedyny.
     – Przez jakiegoś umarłego z Torunia, co tu trafił, doniósł.
     – I uwierzyli?
     – Niestety. Wykorzystałem wszystkie instancje, został już tylko Strasburg. Zatrudniłem naj­lepszych obrońców, wyłącznie patronów adwokatów: świętego Iwa Helory, świętego Alfonsa Liguori, świętego Miko­łaja z Miry i świętą Katarzynę Aleksandryjską. Majątek na nich wydałem i nic. W ogóle przetrzebili tu na­szych. Gosiu w czyśćcu za drugą żonę i niepłacenie alimentów synowi z tą pierwszą, Kurtyka za tę Hejke od Sakiewicza, Szczygło za symulatory, nawet Was­sermann za wannę, ech, szkoda gadać.
     – A Błasik?
     – Gorzej. W piekle.
     – Jezus, Maria, w piekle? Za co?
     – Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno, Antoni. Za masowe zabójstwo. Za­pewniał mnie, że wyląduje, no i, za przeproszeniem, w pizdu, i wylądował.

    
       W tym momencie drzwi skrzypnęły ponownie i wsunęła się przez nie głowa anioła:

     – Duch Święty czeka.

     Przyjął ich w sporych rozmiarów klimatyzowanym gabinecie. W wielkich akwariach pły­wały dusze ryb, złowionych przez apostołów w jeziorze Genezaret. Ze stojącego w jednym z ką­tów potęż­nego urządzenia audio brzęczał ci­chutko gregoriański chorał.

     – Szczęść Boże – zagaił Macierewicz.
     – Bóg zapłać, jednak bez przesady. Zaskoczył nas światowy kryzys finansowy, że o szwajcar­skim franku nie wspomnę, i tniemy wydatki budżetowe, ale chyba wspominałem ci już o tym przez te­lefon, synu.
     – W istocie, wspominał Duch.
     – No więc w czym mogę pomóc? Ale, ale, na tego piekielnika Casanovę gdzieś po drodze się nie napatoczyliście? Za wcześnie wyszedł na to warunkowe, za wcześnie. Nawet na świętą Ag­nieszkę się zasadzał, chociaż dziewica, a w dodatku patronka czystości.
     – I uległa?
– zainteresowała się Fotyga.
     – Twierdzi, że nie, ale kto ją tam wie – machnął ręką Duch Święty. – A bo to się taka jedna z drugą przyzna? No więc nie napatoczyliście się?
     – Nie, zresztą mówiłem Duchowi, że nam to nie grozi
– Macierewicz wskazał dyskretnie głową Fotygę. – A pomóc nam Duch może w sprawie smoleńskiej zbrodni. Mam już winnych, to Putin, Tusk i Komorowski, ale wciąż brak mi pewności, w jaki sposób dokonali zamachu. Ostat­nio wpadłem wprawdzie na ślad dwóch wielkich wstrząsów, jednak nie wiem przy pomocy czego wstrząsnęli, a mu­szę to wie­dzieć, bo wrzesień blisko i biała księga...
      – Nie zawracaj mi głowy białą księgą, nie mam czasu na szczegóły. Chcesz wiedzieć, co się wydarzyło pod Smoleńskiem? Nie ma problemu, moment – postukał w klawiaturę komputera.
     – Mam tu raport naszej komisji w tej sprawie.
     – Komisji? Powołaliście komisję?
     – Nie powołaliśmy, Niebiańską Komisję Badania Wypadków Lotniczych mamy stałą. Przewodniczy patron spraw trudnych, święty Juda Tadeusz, a ekspertami są święty Eliasz, opie­kun samolotów i święty Józef z Kupertynu, patron lotników. Najlepsi z najlepszych. O, jest: „Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opada­nia, w warunkach at­mosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą tere­nową, oderwania fragmentu le­wego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterow­ności samolotu i zderzenia z ziemią”. To oczywiście przyczyna główna, do tego dochodzą jesz­cze czynniki mające wpływ na katastrofę i oko­liczności jej sprzyjające, ale to już detale.



     – Jezus, Maria, toż to całkiem jak raport Millera. Duchu Święty, to jakaś prowokacja.
     – Grzeszysz, synu. Ciężko grzeszysz. Na męki piekielne się skazujesz. Wzywasz imię Pa­na Bo­ga swego nadaremno, jego świętym bluźnisz. Tak to właś­nie było i ja ci nic na to nie pora­dzę. Nasi najwybitniejsi specjaliści to ustalili. A teraz idźcie już, zajęty jes­tem
– niecierpliwym gestem wskazał im drzwi.

     Wyszli w milczeniu, podbili przepustki w sekretariacie i zdali je przy niebiańskich wro­tach, gdzie czekał już na nich duch Tu-154, z aniołem w mundurze Aeroflotu i chuchem generała Błasika w kokpicie. Usiedli ciężko w fotelach. Zagrały silniki.

     – Wsio w pariadkie? Ustroili swoi dieło?
     – Ustrolili? Gawno ustrolili, job twoju mać
– Macierewicz nie krył irytacji. – Jeszczio adna komisija Burdienki.
     – Nie panimaju. Kto etot takoj Burdienko?
     – Eto nieznaczitielnoj
e – machnęła ręką zrezygnowana Fotyga. – Wsio rawno.


down under







6 komentarzy:

  1. No i stworzył nam Antoś nową religię !!
    "Religię smoleńską," która to i ma swoje Pismo a i ma swoich wiernych wyznawców.
    Spostrzegł Antoś, ze bycie kapłanem tej Religi nadzwyczaj opłacalnym jest.Bo to i rządy się objęło a i rzad dusz wiernych, niezmiennym jest, przez dziesięciolecie I religijny,albowiem "Pismo"Antosia przyjął za swoje i traktuje jako dzieło, co prawda nieskończone, ale objawione.
    Kazda próba podważenia prawd zawartych w Piśmie jest traktowana jako "obraza uczuć religijnych" wyznawców i jako taka zasługuje na kare .?A przyjdzie i czas gdy kara ta zostanie zdefiniowana i ujęta w KK.
    I nie będzie już żaden policjant zmuszon do wysilania się, co by tu wymyślić by dowalić kacerzom, mających inne zdanie wyrażane w proteście.
    Jako pilny i uważny czytelnik powiadam wam iz Antoś nie byłby sobą gdyby nawet w Piśmie zwanym raportem nie przemycił subtelnych sugestii, ze Rosja, a szczególnie jej służby, wielkie sa i zasługują na podziw.
    To Antoś podał i rozpowszechnił ze Rosja skonstruowała i posiada /i to przeszło od 12 lat/ miniaturowa bombę termobaryczną, której to żadne służby, mimo intensywnych inspekcji i przeszukań nie dostrzegły!
    Odpornej nie tylko na warunki atmosferyczne ale i mechaniczne,posiadającej tłumik pozwalająca na bezgłośny wybuch ale i tak skuteczna w skutkach
    Co lepsze Materiały wybuchowe występujące pod starymi nazwami"trotyl,xeksogen "i inne,uczynili bezwonne ,niewykrywalne,dla psów pirotechników i najnowszej aparatury pomiarowo wykrywczej.Czy to nie genialne ??
    Kolejny pean ku czci służb Rosji, to wszystkie ślady materialne poczynione na miejscu upadku.
    Oni potrafili w czasie od upadku samolotu do przyjazdu służb ratunkowych,połamać i wyłamać setki krzaków,gałęzi drzew wyryć bruzdy w terenie.Odszukać szczątki odpowiednio je układając a nawet wbijając w brzozę po jej uprzednim złamaniu i to tak by uprawdopodobnić katastrofę.
    I co lepsza, ulotnić się w tej mgle, w ciągu paru sekund.I nikt żaden świadek o nich w TVP nie powiedział.
    Powiedzcie czy nie warci sa wzmianki.I Antoś ich sprawność docenił i przemycił.Trzeba tylko umieć czytać miedzy wierszami Bo w tym Raporcie takich peanów jest znacznie więcej.
    Nie to abym podważał "religiny kanon"ale zwrócić na to uwagę należało

    OdpowiedzUsuń
  2. Parafrazując -
    Nie to, żebym się z Tobą zgadzał, ale coś w tym jest!
    😁🤣😃

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak miedzy nami to Macierewicz zaplatał się już całkowicie z tymi bombami.
    Gdzie jak gdzie ale w lotnictwie obowiązują i to od wieku, ściśle określone przepisy i procedury dot.napraw i przeglądów, kazdego statku powietrznego.
    Gdzie jak gdzie, ale tu prowadzone są i to dokładne zapisy, kto, jak, gdzie, w jakim czasie, dokonał określonej naprawy i przeglądu. Co zostało wymienione przeglądnięte w jakim czasie i przez kogo.na częściach zaciśnięte sa plomby mechaników a w dokumentach ich imiona i nazwiska wraz z własnoręcznymi podpisami.
    Do tego "Instrukcja organizacji lotów HEAD" dodatkowo to "ułatwia".
    Do tego jeszcze dochodząca służby SOP dawniej BOR strzegące 24 godz w wydzielonym hangarze maszyny wojskowe.
    Wszystko jest zapisane udokumentowane.
    Wiec jeśli juz Macierewicz wykrył te bomby,wszyscy oni ponoszą za to odpowiedzialność A nie rosyjscy kontrolerzy.Logiczne to?
    Dochodzą do tego psy wytresowane na wyszukiwanie ładunków wybuchowych.
    Kto z nich stanie przed "wymiarem sprawiedliwosci"Kto?
    Chyba tylko psy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, jak zwykle u nas. Świnie włażą w szkodę, a psy wieszają.

      Usuń
  4. Z szacunkiem podrzucam "Do wiadomości'
    Gdybyś tak przypadkowo chciał się podzielić swymi przemyśleniami z Macierewiczem/na temat jego"Raportu"/ możesz otrzymać jego zwyczajową "merytoryczną" odpowiedz.Jaką i ja otrzymałem
    Jest to:
    "Obrona kłamstw TVN i agentury WSI,finansowanie prześladowań ks.Blachnickiego i kłamstwa smoleńskiego,wspieranie interesów rosyjskich i niemieckich,propaganda LGBT i pedofilii,demoralizacja dzieci i niszczenie rodziny,walka kościołem i naszą tradycją narodową,likwidacja WOT,IPN,CBA,polskiego sadownictwa i telewizji publicznej a w rezultacie niepodległości,to program który chce się narzucić Narodowi Polskiemu/pis oryginalna/
    Dla mnie to zdrada i zaprzaństwo.Tym się różnimy"
    Gorze jest tym, iż tego typu jego "odpowiedz" mnie nie dziwi.
    W moim archiwum, do dziś mam,pismo odpowiedz pewnego oszusta, który chciał mnie naciągnąć na zrobienie interesu życia. Gdy odmówiłem, przesłał mi "zachętę" w której było wszystko.Nie było tylko odniesienia do meritum sprawy.
    Co pozostawiam bez komentarza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idę o zakład, że otrzymałeś "gotowca".
      A kogo obchodzi, że gotowiec pasuje do zapytania jak wół do karety czy pięść do nosa?
      W każdej sprawie obowiązuje jedna "słuszna linia naszej partii".

      Usuń


Kod do zamieszczania linków - wystarczy skopiować do komentarza, w miejsce XXX wstawić link, który chce się zaprezentować a w miejsce KLIK można wpisać jakiś tytuł, czy objaśnienie lub zostawić bez zmian. Linkiem może być adres strony tego lub innego bloga, adres jakichś treści (zdjęcie, film, wiadomość) z internetu. Może to być też adres komentarza do którego chcesz się odnieść. Znajdziesz go wtedy klikając prawym przyciskiem myszy na datę interesującego cię komentarza.

<a href="XXX" rel="nofollow"> <b>KLIK</b></a>