Poniższe opowiadanie z gatunku political fiction napisałem i opublikowałem w sierpniu 2011 roku. Od tamtej pory Antoni Macierewicz snuł z uporem maniaka swoje fantasmagorie o „zamachu smoleńskim”, a Jarosław Kaczyński „dochodził do prawdy”. W końcu pojął, że tylko się ośmiesza, usunął więc obłąkańca ze stanowiska ministra obrony narodowej, a później kazał mu się zamknąć i w ogóle iść do diabła. Ten musiał posłuchać, ale czekał na stosowną okazję. No i doczekał się. Agresja rosyjska na Ukrainę spowodowała, że Kaczyński nagle „doszedł” i spuścił Macierewicza ze smyczy. Pod hasłem: „skoro Putin każe mordować Ukraińców, musiał również kazać zamordować Lecha Kaczyńskiego”, obydwaj paranoicy polityczni powrócili do swoich majaków i ponownie zatruwają nimi społeczeństwo. Nie zraża ich to nawet, że kontrolowana przez „dobrą zmianę” prokuratura ani myśli macierewiczowych bredni potwierdzać. Nie zrażają się pytaniami o to, dlaczego w takim razie rosyjski ambasador nie został wydalony z Warszawy, dlaczego nie zerwane zostały stosunki dyplomatyczne z Rosją i dlaczego sprawy rzekomego zamachu nie rozpatrują jeszcze międzynarodowe trybunały. Nie potrafią nawet odpowiedzieć sensownie na pytanie, dlaczego tzw. „raport” podkomisji Macierewicza, który nosi datę 10 sierpnia 2021 roku, a którego publikację wstrzymywał aż do teraz Kaczyński, został nagle opublikowany. Pisowskie marionetki polityczne, z tymi na posadach prezydenta i premiera na czele, które wzorem pociągającego ich za sznurki prezesa długo wstydliwie o urojeniach Macierewicza milczały, obecnie kompromitują się przybierając grobowe miny i zgodnym chórem krzycząc: „dzisiaj już wszyscy wiemy...”.
Antoni Macierewicz uważa, że jest groźny, a jest tylko śmieszny. I takim właśnie chciałbym go moim czytelnikom przypomnieć w tym opowiadaniu sprzed prawie jedenastu lat. Ponieważ od tamtego czasu nic się nie zmieniło.
Zniknęły jaskółki, na niebie pojawiły się pierwsze klucze bocianów, spracowani kmiecie prostowali obolałe po żniwach grzbiety, a znaki te świadczyły niezbicie, że nadchodzi wrzesień. Niechętnie uświadamiała to sobie dziatwa i młódź szkolna, ale zwłaszcza Antoni Macierewicz, który na ten właśnie miesiąc zapowiedział opublikowanie ostatniej części swojej białej księgi, a w niej przedstawienie ostatecznego i nieodwołalnego sposobu dokonania zbrodni smoleńskiej. Czas płynął, a on miał w głowie pustkę. W ciągu minionych miesięcy podsunął narodowi szereg efektownych pomysłów, a głupi naród nic. Nie chwyciła sztuczna mgła, impuls magnetyczny, bomby – konwencjonalna i próżniowa, rozerwanie się samolotu w powietrzu, wyciek paliwa w rezultacie sabotażu, wystrzelanie pasażerów, ich wywózka na Sybir. Ba, nawet enigmatyczne obezwładnienie maszyny na piętnastym metrze oraz dwa wielkie wstrząsy zostały przyjęte z dużą rezerwą.
– Czego oni właściwie chcą, do kurwy nędzy – zaklął z wściekłości. – Uderzenia nuklearnego?
– Zjadłbyś co Antoś, czas już spać, a ty nic dzisiaj w ustach nie miałeś – żona podsunęła mu talerz.
– Zabierz to, dekoncentruje mnie, przeszkadza mi w myśleniu.
– Oj Antoś, Antoś, wciąż tylko ten Smoleńsk i Smoleńsk, co?
– Nie męcz mnie kobieto, nic ze mnie nie wyciągniesz, tajemnica państwowa.
– No co ty, Antoś, przede mną tajemnice państwowe masz?
– Zwłaszcza przed tobą. Jestem tak zajęty, że nawet cię zlustrować nie zdążyłem. Skąd mam wiedzieć coś za jedna. Duchem Świętym nie jestem. Zaraz... Zaraz... Duch Święty... Duch Święty! Mam! Muszę jechać!
– Teraz? Po nocy? Dokąd to?
– Zjadłbyś co Antoś, czas już spać, a ty nic dzisiaj w ustach nie miałeś – żona podsunęła mu talerz.
Nie odpowiedział, wypadł z domu, wskoczył do służbowej limuzyny i po chwili, w towarzystwie kierowcy i ochroniarza, gnał już na południe. Po czterech godzinach ujrzał w świetle reflektorów tablicę z napisem: Grzechynia.
Natanek nie spał. Wieczorem uzyskał informację, że arcybiskup Dziwisz jadł w ostatni piątek na kolację kiełbasę krakowską, toteż od kilku godzin próbował się dodzwonić do nieba, żeby go zakapować. Niestety, albo było zajęte, albo pełniąca dyżur w niebiańskiej centrali telefonicznej anielica odpowiadała mu, że Szefa nie ma.
– Kto tam? – oderwał się od telefonu, gdy rozległo się stukanie do drzwi.
– Macierewicz – przedstawił się Macierewicz. – Antoni.
– Ten?
– Ten.
– Cóż cię sprowadza, synu?
– Sprawę mam.
– Jaką sprawę?
– Tajemnica państwowa, nie mogę tak przez drzwi, drzewa mają uszy – Macierewicz rozejrzał się czujnie.
– Ściany też – zauważył rezolutnie Natanek otwierając. – Wejdź, synu.
– Szczęść Boże – pozdrowił go Macierewicz tradycyjnym zawołaniem Radia Maryja.
– Do rzeczy. Nie mam czasu, do nieba muszę się dodzwonić.
– Ja właśnie w tej sprawie.
– Znaczy w jakiej?
– O numer telefonu chciałbym księdza poprosić.
– A po co ci on?
– Nie mogę, mówiłem już, tajemnica państwowa.
– Hmmm, no nie wiem, nie wiem. Ważne to aby? Wiesz synu, nie wypada Szefowi byle, za przeproszeniem, gównem głowy zawracać.
– Nigdy bym się nie ośmielił. To naprawdę ważne. O naszą niepodległość chodzi, o przetrwanie substancji narodowej.
– No, skoro tak... Ale jest problem, bo ty z Rydzykiem się kumasz.
– Nic mu nie powiem. Daję słowo.
– Na kolana i przysięgnij.
– Przysięgam – Macierewicz runął na kolana, a Natanek pochylił się do jego ucha.
Powrót do Warszawy trwał dłużej, jako że nastał świt i stworzona w latach 2005-2007, a zrujnowana przez obecny rząd, infrastruktura drogowa zapełniła się pojazdami mechanicznymi i konnymi oraz stadami pędzonej na pastwiska rogacizny. On jednak, ryzykując życiem, gnał jak na skrzydłach, chociaż to nadzieja, a nie młodość mu je dodała, bowiem nie pierwszej już był. Zajechał wprost do swojego biura poselskiego, zamknął się w gabinecie, wybrał numer i po kilku sygnałach odezwał się anielski głos:
– Good morning. Heaven here. How can I help you?
– Eee... Eee...
– Do you speak English?
– Eee... nie... eee... polski... eee... znaczy polisz.
– Możemy więc mówić w twoim języku.
– Bogu dzięki, to znaczy chciałem powiedzieć szczęść Boże.
– Bóg zapłać, ale bez przesady. Zaskoczył nas, niestety, światowy kryzys finansowy, że o szwajcarskim franku nie wspomnę, toteż wydatki budżetowe ograniczamy. Więc czym mogę służyć?
– Chciałbym rozmawiać z Szefem.
– A kto mówi?
– Macierewicz. Antoni Macierewicz.
– Nie znam. Co za jeden? – z anielskiego głosu powiało chłodem.
– Poseł z Polski. Przewodniczący poselskiego zespołu do spraw smoleńskiej zbrodni, zamachu znaczy.
– Szefa nie ma.
– A kiedy wraca?
– Nie wiem, nie opowiada mi się, ale nieprędko – głos zlodowaciał.
– Ale ja mam ważną sprawę, bardzo ważną, najwyższej wagi. I pilną jak diabli.
– No, no, proszę się liczyć ze słowami. A w ogóle to Szef nie tylko tę waszą Polskę ma na głowie. Powiedziałam, że go nie ma, to nie ma.
– Tę waszą Polskę? Ja bardzo panią anioła przepraszam, ale za przedmurze chrześcijaństwa to niby co robiło, jak nie ta nasza Polska? Kara Mustafę pod Wiedniem kto zatrzymał? Albo Tuchaczewskiego pod Warszawą? A komunizm to kto w Europie obalił? Krasnoludki? A papież-Polak? Mało?
– No dobrze już, dobrze. A o czym konkretnie chcesz z Szefem rozmawiać? Zajęty jest – w anielskim głosie zabrzmiały łagodniejsze tony.
– Tajemnica państwowa, nic więcej nie mogę powiedzieć.
– Zobaczę, co się da zrobić. Jest jednak pewna kwestia formalna. Otóż Szef nie gada z żywymi we wszystkich swoich postaciach. Musisz się zdecydować na jedną z nich. Kogo mam prosić?
– Ducha Świętego, jeśli łaska.
– Proszę poczekać – z słuchawki popłynęły dźwięki harfy, a po kilku minutach zabrzmiał ciepły tenorek.
– Duch Święty, słucham.
– Szczęść Boże. Macierewicz mówi. Antoni.
– Bóg zapłać, chociaż bez przesady. Zaskoczył nas światowy kryzys finansowy, że o szwajcarskim franku nie wspomnę, i wydatki budżetowe ograniczamy. W czym mogę pomóc, synu?
– Tajemnica państwowa, nie chciałbym tak przez telefon. Na pewno nas podsłuchują.
– Gdzie? Niby kto?
– Oj, naiwny Duch, naiwny jak dziecko. Agenci oczywiście.
– Tutaj? Przesadzasz, synu.
– Przesadzam? A lustrację mieliście?
– Lustrację? Hmmm, prawdę mówiąc nie, jakoś nie pomyśleliśmy.
– No widzi Duch. Więc wolałbym osobiście, w cztery oczy.
– Dobra, wyślę tam coś po ciebie, synu. Czekaj w swoim biurze.
– Jeszcze jedno. Ponieważ wizyta będzie miała charakter, że tak powiem, zagraniczny, prezes zechce, aby była ze mną Fotyga.
– Jaki znowu prezes?
– No nasz, Kaczyński znaczy się, Jarosław.
– Aaa, ten. Brat tego, co to go mamy tutaj?
– Ten sam.
– A ta Fotyga, to co za jedna?
– Od spraw zagranicznych u nas jest.
– Nie o to pytam. Bo to wiesz, synu, jest tu u nas od niedawna niejaki Casanova, a kłopotów z nim od, za przeproszeniem, czorta. Nic, tylko się za babami ugania, stąd też ograniczyliśmy czasowo przyjmowanie co atrakcyjniejszych. Nie mogłaby być Sobecka? A może Szydło? Albo Kempa?
– Zaraz, jak to od niedawna? Przecież on umarł ponad dwieście lat temu.
– Dwieście trzynaście, ale dostał trzysta czyśćca. Właśnie wyszedł na warunkowe zwolnienie.
– Aha. Niestety, na Sobecką, Szydło czy Kempę prezes się nie zgodzi. Na sprawach międzynarodowych się nie znają. Fotyga zresztą też nie, ale o nią może być Duch spokojny. Ręczę, że Casanova uganiać się za nią nie będzie. He, he, he.
– Rozumiem. Przepustki dla was będą na bramie – szczęknęła odkładana słuchawka.
Czekając na wysłannika niebios urozmaicali sobie czas dykteryjkami. Macierewicz pokpiwał z obydwu wdów Gosiewskich, z których każda chce uchodzić teraz za tę prawdziwą, a Fotyga, chociaż z wyczuwaną zazdrością, z erotycznych ekscesów Marty Kaczyńskiej.
Przerwał im anioł w czerwonym kombinezonie stajni Ferrari, który wleciał nagle przez otwarte okno:
– How are you? Let’s go. The car’s waiting for you.
– Samochodem do nieba? – zdziwiła się Fotyga, która wprawdzie kaleczyła niemiłosiernie język Szekspira w mowie, ale, w odróżnieniu od Macierewicza, co nieco w nim rozumiała.
– Na Okęcie – odparł lakonicznie anioł, przechodząc na polski.
Prowadził z fasonem, co na zdewastowanych albo rozkopanych przez złośliwą Gronkiewicz-Waltz stołecznych jezdniach stanowiło wyczyn nie lada. Ostro zahamował na tarmaku, tuż przed stopniami prowadzącymi do samolotu. Wysiedli.
– Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno – skarcił go anioł. – W rzeczy samej, Tu-154. No cóż, tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Kryzys finansowy, wydatki budżetowe ograniczamy. Czyżbyś się bał?
– Skądże znowu, tak tylko pytam – tłumaczył się bez przekonania Macierewicz, i unikając wzroku anioła, ujął opierającą się Fotygę pod ramię i pociągnął ją po stopniach.
– Prigłaszaju siuda – dobiegł ich głos z kokpitu i jednocześnie zagrały silniki.
Za sterami siedział anioł w mundurze pilota Aeroflotu. Wskazał im fotele:
– Sadities’, tawariszczi.
– Szlag by go trafił z tym ruskim – obruszyła się patriotycznie Fotyga i nachyliła do Macierewicza. – Słuchać tego języka nie mogę.
– Nie ma sprawy – pilot przeszedł na polski. – My tam – skierował kciuk ku górze – mówimy wszystkimi językami. Inaczej nie szłoby się dogadać.
– Chciałbym coś wyjaśnić – zwrócił się do niego Macierewicz. – Zmierzając tutaj, przechodziliśmy przez pomieszczenie, przypominające do złudzenia salonik prezydencki.
– Kanieczno, to jest chciałem powiedzieć oczywiście. To salonik.
– Czy my może lecimy...
– Kanieczno, to znaczy niezupełnie, bo oryginał wciąż rdzewieje w Smoleńsku. To jego duch.
– A co tu tak śmierdzi? – Fotyga skrzywiła się z niesmakiem.
– Śmierdzi? – zdziwił się anioł. – To chuch generała Błasika, aczień prijatnyj, znaczy bardzo przyjemny, po koniaczku. No, ale teraz proszę mi nie przeszkadzać, bo podchodzimy do lądowania.
– Z automatu? – zainteresował się Macierewicz.
– Skąd. Nie widzisz, że mgła?
– A ILS?
– Nawalił, a na nowy dzieńgow niet, znaczy pieniędzy nie ma, kryzys.
Przed niebiańskimi wrotami zatrzymało ich dwóch uskrzydlonych osiłków o byczych karkach i gładko wygolonych głowach, uzbrojonych w pistolety maszynowe Heckler & Koch G36:
– Dokąd? – odezwał się jeden z nich.
– O, pan anioł Polak – ucieszył się Macierewicz.
– Z Pruszkowa, za ochroniarza u „Parasola” robiłem, a później u „Wańki”. Zastrzelili mnie jednak, zanim sam zdążyłem kogokolwiek zastrzelić, i dzięki temu dostałem robotę tutaj. Więc dokąd?
– Do Ducha Świętego. Przepraszam, a to nie święty Piotr tu stoi?
– Na urlopie – pochylił się konfidencjonalnie do ucha Macierewicza. – W muzułmańskim niebie tamtejsze dziewice, no wie pan, tego... – uczynił znaczący ruch ręką.
– Niemożliwe – zaperzyła się Fotyga. – Święty i w dodatku w jego wieku?
– W starym piecu, za przeproszeniem, diabeł pali, szanowna pani. A święty to on jest u nas, nie u nich. Nazwiska?
– Macierewicz Antoni i Fotyga Anna.
– Sprawdzimy – wyjął z kieszeni plik kartek. – Zgadza się, są przepustki, ale Duch o tej porze je lunch, poczekać trzeba.
– To może w międzyczasie odwiedzimy naszego prezydenta? Znaczy świętego Lecha Kaczyńskiego.
– Jaki on tam święty? Dopiero co u nas... wylądował, he, he, he. Ale odwiedzić możecie, czemu nie. Tędy prosto, czwarty korytarz w lewo, ósmy pokój po lewej, tabliczka z nazwiskiem na drzwiach. Tylko wracając nie zapomnijcie podbić przepustek u Ducha.
– W lewo, po lewej... – burczał Macierewicz – ale poszli zgodnie z dyspozycją.
We wskazanym pomieszczeniu zastali starszawego anioła, z gładko ulizanymi ciemnymi włosami, szczeciniastym wąsikiem i różowymi skrzydłami. Przyjrzał się im badawczo.
– Niech będzie pochwalony. Państwo do kogo?
– Pochwalony. Do świętej pamięci pana prezydenta, poległego męczeńską i jednocześnie bohaterską śmiercią na polu chwały Katynia 2010. Powiedziano nam, że tutaj mieszka.
– Bo mieszka, ale pofrunął do łaźni ogolić się i wziąć prysznic. Jest nowy, a na pokój z własną łazienką trzeba czekać w kolejce.
– A pan?
– Grywamy w makao i w tysiąca, czasami w oko. My, prezydenci, trzymamy się tu razem. Poprzednio grałem z Mościckim, ale oszukiwał.
– Zaraz, zaraz – ożywił się Macierewicz. – Prezydenci? To pan? Tutaj?
– Dopiero od 2009. Też mam pokój bez łazienki. Pierwsze pięćdziesiąt trzy lata spędziłem tam – wskazał kciukiem w dół. – Ale nie szło wytrzymać, to się nawróciłem, no i ułaskawili.
– Gorąco było?
– Gorąco? Panie, wprost przeciwnie, zimno jak cholera – przeżegnał się pospiesznie. – W kotle obok siedział Stalin i wciąż wrzeszczał, żeby polskim węglem pod nim palić, no to dla mnie brakowało i cały czas w zimnej wodzie tkwiłem. Reumatyzmu się nabawiłem.
– Przepraszam za ciekawość – wtrąciła uprzejmie Fotyga. – Ale dlaczego ma pan różowe upierzenie? Moda taka czy co?
– A skąd, droga pani. Czerwone było, ale się sprało. Słabe proszki tu teraz sprowadzają. Kryzys. Mówią, że przejściowy, ale zawsze tak się mówi, wiem coś o tym.
Skrzypnęły drzwi i do pokoju wleciał Lech Kaczyński, czyściutki, skrzydła bielutkie, ich piórka dziarsko nastroszone, ale pachnący kiepską wodą po goleniu Brut Original Men. Padli na kolana, ucałowali jego dłoń, on zaś pobłogosławił ich i zaczął się usprawiedliwiać:
– Przepraszam za tego Bruta, ale kryzys nas też nie omija. No a co ten frank szwajcarski wyprawia, to już pojęcie ludzkie przechodzi, przepraszam, anielskie pojęcie, wciąż jeszcze nie mogę się przyzwyczaić – po czym zwrócił się do Bieruta:
– Wybacz Bolek, wpadnij później, idź może z Wojciechowskim pograj.
– Nie ma sprawy. Nara – wyfrunął z lekkim szelestem różowych skrzydeł.
– Świętej pamięci pan prezydent jest z nim per ty? Z tym zbrodniarzem? – Macierewicz wydawał się zniesmaczony.
– Nawrócił się przecież i pokutę odbył. Pięćdziesiąt trzy lata odsiedział. W kotle z lodowatą wodą. Wiesz co to znaczy? W jego wieku? A poza tym Bolek to całkiem niczego gość. Wolę jego, niż na przykład Narutowicza. Stary pierdoła, w kółko opowiada o tym, jak to Niewiadomski do niego strzelał.
– No a co tam u świętej pamięci pana prezydenta? – zmieniła temat Fotyga. – Jak się żyje? To znaczy chciałam powiedzieć jak się wiedzie? A gdzie świętej pamięci pierwsza dama? Pewnie na zakupach...
– Jeszcze nie świętej, niestety. W czyśćcu jest. Rydzyk doniósł, że czarownica.
– Moment – wtrącił Macierewicz. – Przecież ojciec Tadeusz nie ma numeru telefonu do nieba. Wiem to od księdza Natanka, który posiada ów numer jako jedyny.
– Przez jakiegoś umarłego z Torunia, co tu trafił, doniósł.
– I uwierzyli?
– Niestety. Wykorzystałem wszystkie instancje, został już tylko Strasburg. Zatrudniłem najlepszych obrońców, wyłącznie patronów adwokatów: świętego Iwa Helory, świętego Alfonsa Liguori, świętego Mikołaja z Miry i świętą Katarzynę Aleksandryjską. Majątek na nich wydałem i nic. W ogóle przetrzebili tu naszych. Gosiu w czyśćcu za drugą żonę i niepłacenie alimentów synowi z tą pierwszą, Kurtyka za tę Hejke od Sakiewicza, Szczygło za symulatory, nawet Wassermann za wannę, ech, szkoda gadać.
– A Błasik?
– Gorzej. W piekle.
– Jezus, Maria, w piekle? Za co?
– Nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno, Antoni. Za masowe zabójstwo. Zapewniał mnie, że wyląduje, no i, za przeproszeniem, w pizdu, i wylądował.
W tym momencie drzwi skrzypnęły ponownie i wsunęła się przez nie głowa anioła:
– Duch Święty czeka.
Przyjął ich w sporych rozmiarów klimatyzowanym gabinecie. W wielkich akwariach pływały dusze ryb, złowionych przez apostołów w jeziorze Genezaret. Ze stojącego w jednym z kątów potężnego urządzenia audio brzęczał cichutko gregoriański chorał.
– Szczęść Boże – zagaił Macierewicz.
– Bóg zapłać, jednak bez przesady. Zaskoczył nas światowy kryzys finansowy, że o szwajcarskim franku nie wspomnę, i tniemy wydatki budżetowe, ale chyba wspominałem ci już o tym przez telefon, synu.
– W istocie, wspominał Duch.
– No więc w czym mogę pomóc? Ale, ale, na tego piekielnika Casanovę gdzieś po drodze się nie napatoczyliście? Za wcześnie wyszedł na to warunkowe, za wcześnie. Nawet na świętą Agnieszkę się zasadzał, chociaż dziewica, a w dodatku patronka czystości.
– I uległa? – zainteresowała się Fotyga.
– Twierdzi, że nie, ale kto ją tam wie – machnął ręką Duch Święty. – A bo to się taka jedna z drugą przyzna? No więc nie napatoczyliście się?
– Nie, zresztą mówiłem Duchowi, że nam to nie grozi – Macierewicz wskazał dyskretnie głową Fotygę. – A pomóc nam Duch może w sprawie smoleńskiej zbrodni. Mam już winnych, to Putin, Tusk i Komorowski, ale wciąż brak mi pewności, w jaki sposób dokonali zamachu. Ostatnio wpadłem wprawdzie na ślad dwóch wielkich wstrząsów, jednak nie wiem przy pomocy czego wstrząsnęli, a muszę to wiedzieć, bo wrzesień blisko i biała księga...
– Mam tu raport naszej komisji w tej sprawie.
– Komisji? Powołaliście komisję?
– Nie powołaliśmy, Niebiańską Komisję Badania Wypadków Lotniczych mamy stałą. Przewodniczy patron spraw trudnych, święty Juda Tadeusz, a ekspertami są święty Eliasz, opiekun samolotów i święty Józef z Kupertynu, patron lotników. Najlepsi z najlepszych. O, jest: „Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią i spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg. Doprowadziło to do zderzenia z przeszkodą terenową, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, a w konsekwencji do utraty sterowności samolotu i zderzenia z ziemią”. To oczywiście przyczyna główna, do tego dochodzą jeszcze czynniki mające wpływ na katastrofę i okoliczności jej sprzyjające, ale to już detale.
– Jezus, Maria, toż to całkiem jak raport Millera. Duchu Święty, to jakaś prowokacja.
– Grzeszysz, synu. Ciężko grzeszysz. Na męki piekielne się skazujesz. Wzywasz imię Pana Boga swego nadaremno, jego świętym bluźnisz. Tak to właśnie było i ja ci nic na to nie poradzę. Nasi najwybitniejsi specjaliści to ustalili. A teraz idźcie już, zajęty jestem – niecierpliwym gestem wskazał im drzwi.
Wyszli w milczeniu, podbili przepustki w sekretariacie i zdali je przy niebiańskich wrotach, gdzie czekał już na nich duch Tu-154, z aniołem w mundurze Aeroflotu i chuchem generała Błasika w kokpicie. Usiedli ciężko w fotelach. Zagrały silniki.
– Wsio w pariadkie? Ustroili swoi dieło?
– Ustrolili? Gawno ustrolili, job twoju mać – Macierewicz nie krył irytacji. – Jeszczio adna komisija Burdienki.
– Nie panimaju. Kto etot takoj Burdienko?
– Eto nieznaczitielnoje – machnęła ręką zrezygnowana Fotyga. – Wsio rawno.
No i stworzył nam Antoś nową religię !!
OdpowiedzUsuń"Religię smoleńską," która to i ma swoje Pismo a i ma swoich wiernych wyznawców.
Spostrzegł Antoś, ze bycie kapłanem tej Religi nadzwyczaj opłacalnym jest.Bo to i rządy się objęło a i rzad dusz wiernych, niezmiennym jest, przez dziesięciolecie I religijny,albowiem "Pismo"Antosia przyjął za swoje i traktuje jako dzieło, co prawda nieskończone, ale objawione.
Kazda próba podważenia prawd zawartych w Piśmie jest traktowana jako "obraza uczuć religijnych" wyznawców i jako taka zasługuje na kare .?A przyjdzie i czas gdy kara ta zostanie zdefiniowana i ujęta w KK.
I nie będzie już żaden policjant zmuszon do wysilania się, co by tu wymyślić by dowalić kacerzom, mających inne zdanie wyrażane w proteście.
Jako pilny i uważny czytelnik powiadam wam iz Antoś nie byłby sobą gdyby nawet w Piśmie zwanym raportem nie przemycił subtelnych sugestii, ze Rosja, a szczególnie jej służby, wielkie sa i zasługują na podziw.
To Antoś podał i rozpowszechnił ze Rosja skonstruowała i posiada /i to przeszło od 12 lat/ miniaturowa bombę termobaryczną, której to żadne służby, mimo intensywnych inspekcji i przeszukań nie dostrzegły!
Odpornej nie tylko na warunki atmosferyczne ale i mechaniczne,posiadającej tłumik pozwalająca na bezgłośny wybuch ale i tak skuteczna w skutkach
Co lepsze Materiały wybuchowe występujące pod starymi nazwami"trotyl,xeksogen "i inne,uczynili bezwonne ,niewykrywalne,dla psów pirotechników i najnowszej aparatury pomiarowo wykrywczej.Czy to nie genialne ??
Kolejny pean ku czci służb Rosji, to wszystkie ślady materialne poczynione na miejscu upadku.
Oni potrafili w czasie od upadku samolotu do przyjazdu służb ratunkowych,połamać i wyłamać setki krzaków,gałęzi drzew wyryć bruzdy w terenie.Odszukać szczątki odpowiednio je układając a nawet wbijając w brzozę po jej uprzednim złamaniu i to tak by uprawdopodobnić katastrofę.
I co lepsza, ulotnić się w tej mgle, w ciągu paru sekund.I nikt żaden świadek o nich w TVP nie powiedział.
Powiedzcie czy nie warci sa wzmianki.I Antoś ich sprawność docenił i przemycił.Trzeba tylko umieć czytać miedzy wierszami Bo w tym Raporcie takich peanów jest znacznie więcej.
Nie to abym podważał "religiny kanon"ale zwrócić na to uwagę należało
Parafrazując -
OdpowiedzUsuńNie to, żebym się z Tobą zgadzał, ale coś w tym jest!
😁🤣😃
Tak miedzy nami to Macierewicz zaplatał się już całkowicie z tymi bombami.
OdpowiedzUsuńGdzie jak gdzie ale w lotnictwie obowiązują i to od wieku, ściśle określone przepisy i procedury dot.napraw i przeglądów, kazdego statku powietrznego.
Gdzie jak gdzie, ale tu prowadzone są i to dokładne zapisy, kto, jak, gdzie, w jakim czasie, dokonał określonej naprawy i przeglądu. Co zostało wymienione przeglądnięte w jakim czasie i przez kogo.na częściach zaciśnięte sa plomby mechaników a w dokumentach ich imiona i nazwiska wraz z własnoręcznymi podpisami.
Do tego "Instrukcja organizacji lotów HEAD" dodatkowo to "ułatwia".
Do tego jeszcze dochodząca służby SOP dawniej BOR strzegące 24 godz w wydzielonym hangarze maszyny wojskowe.
Wszystko jest zapisane udokumentowane.
Wiec jeśli juz Macierewicz wykrył te bomby,wszyscy oni ponoszą za to odpowiedzialność A nie rosyjscy kontrolerzy.Logiczne to?
Dochodzą do tego psy wytresowane na wyszukiwanie ładunków wybuchowych.
Kto z nich stanie przed "wymiarem sprawiedliwosci"Kto?
Chyba tylko psy !
No cóż, jak zwykle u nas. Świnie włażą w szkodę, a psy wieszają.
UsuńZ szacunkiem podrzucam "Do wiadomości'
OdpowiedzUsuńGdybyś tak przypadkowo chciał się podzielić swymi przemyśleniami z Macierewiczem/na temat jego"Raportu"/ możesz otrzymać jego zwyczajową "merytoryczną" odpowiedz.Jaką i ja otrzymałem
Jest to:
"Obrona kłamstw TVN i agentury WSI,finansowanie prześladowań ks.Blachnickiego i kłamstwa smoleńskiego,wspieranie interesów rosyjskich i niemieckich,propaganda LGBT i pedofilii,demoralizacja dzieci i niszczenie rodziny,walka kościołem i naszą tradycją narodową,likwidacja WOT,IPN,CBA,polskiego sadownictwa i telewizji publicznej a w rezultacie niepodległości,to program który chce się narzucić Narodowi Polskiemu/pis oryginalna/
Dla mnie to zdrada i zaprzaństwo.Tym się różnimy"
Gorze jest tym, iż tego typu jego "odpowiedz" mnie nie dziwi.
W moim archiwum, do dziś mam,pismo odpowiedz pewnego oszusta, który chciał mnie naciągnąć na zrobienie interesu życia. Gdy odmówiłem, przesłał mi "zachętę" w której było wszystko.Nie było tylko odniesienia do meritum sprawy.
Co pozostawiam bez komentarza
Idę o zakład, że otrzymałeś "gotowca".
UsuńA kogo obchodzi, że gotowiec pasuje do zapytania jak wół do karety czy pięść do nosa?
W każdej sprawie obowiązuje jedna "słuszna linia naszej partii".