Prezydent elekt rozpoczyna realizację obietnic wyborczych.
Rozczuliłem się bardzo gdy prezydent elekt obiecał, że zacznie sklejać to co nieodpowiedzialni politycy (czytaj - platformersi) podzielili.
Rozczuliłem się do tego stopnia, że o mało co a uwierzyłbym w te słowa.
Dopiero peny pochwalne na cześć prezydenta elekta artykułowane przez jego partyjnych kolegów przywróciły mi stan równowagi umysłu.
Otóż dowiedziałem się, że największą zaletą Dudy jest wierność. Wierność partii i jej wodzowi. Otóż ten Duda, swego czasu przyjaciel i zastępca Zero-Ziobry pozostał wierny tej partii i prezesowi nawet wtedy gdy tzw. "ziobryści" opuszczali szeregi jedynej polskiej, patriotycznej i katolickiej partii. Zdradził przyjaciela dla wierności idei.
Czy teraz będzie w stanie uwolnić się od tych pęt prezesowsko-partyjnych? Inaczej bowiem nie będzie w stanie łączyć skłóconych czy zasypywać rowów kopanych pracowicie przez Kaczyńskiego, Macierewicza, Rydzyka i spółkę.
W tym momencie wyczerpałem cały swój zapas naiwności. Rzecz jasna, tych pęt nawet nie będzie próbował zrywać. Chyba, że gdzieś ma karierę polityczną. Oczywiście słowa o łączeniu to tylko taki ładny akcencik dekoracyjny - na rozpoczęcie prezydentury. Pewnie - brzmi sympatyczniej niż "panie prezesie, melduję wykonanie zadania".
Ale chyba sam uwierzył w misję łączenia narodu. Dlatego jeszcze przed zaprzysiężeniem, czyli bez jakichkolwiek prerogatyw przystąpił do scalania rozdartego narodu.
Jednak wie, że Polak to taki człowiek, który nie zrobi niczego na rozkaz. A już tym bardziej nie pogodzi się z własnym Kargulem. Polakowi do tego zbożnego dzieła potrzebna jest jakaś idea, jakiś sztandar, jakiś symbol czy świętość.
Prezydent elekt sięgnął więc po coś, co w jego mniemaniu jest marzeniem wszystkich Polaków. No - przynajmniej tych prawdziwych, czyli uwielbienie żywione dla polityka wszech czasów, prezydenta tysiąclecia, genialnego polityka i męża stanu Polski i Europy - czyli zdradziecko zamordowanego na ryskiej ziemi Lecha Kaczyńskiego.
Od budowy tego pomnika przed pałacem prezydenckim chce prezydent elekt rozpocząć proces godzenia Polaków.
Albo idiota, albo prowokator.
Nie chce mi się wyjaśniać dlaczego. Zamiast tego, przypomina mi się skecz pewnego kabaretu, w którym dwie "moherowe" babcie prowadzą dialog. Jedna z nich w pewnej chwili mówi - "nie rozumiem dlaczego ludzie tak nas nie lubią? Czy my chcemy czegoś złego? Przecież my chcemy tylko, by wszyscy myśleli tak jak my!"
A pozostałe wyborcze obietnice? One są nie ważne. Bowiem na skutek intensywnego " jednania" narodu zejdą na plan dalszy.
PS.