niedziela, 17 marca 2013

Być Ślązakiem-głodnym ?.

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta



Inspiracją notki jest dyskusja na temat niedożywionych, głodujących, ubogich dzieci którą spowodowała fundacja „Maciuś” podając cyfrę 800 tys. niedożywionychych dzieci i dochodząc do ilości 1,5 mln dzieci wymagajacych dożywiania.

Wszystkie dzieci są nasze.
Wychowałem się w typowo miejskiej kamienicy czynszowej, i w rodzinie zajmującej mieszkanie w oficynie na III p., dwupokojowe z przedpokojem, kuchnią, malutkim sraczykiem i jako bonusem balkonem i minusem jakim są pokoje przechodnie. W zależności od okresu zajmowało je od 4 do 7 osób. Mój ojciec nie powrócił do domu po II wojnie światowej i tak moim wychowaniem zajmowali się wszyscy po trochu bo moja matka pracowała. Pisząc „wszyscy” mam na myśli nie tylko rodzinę ale także sąsiadów bliższych jako ciotki i wujki oraz dalszych z którymi się było na „proszę pana/pani/. Niekiedy było to nadwyraz upierdliwe bo czasami po powrocie do domu juz było wiadomo gdzie się szwendałem czyli gdzie mnie widziano i w jakim towarzystwie. Dbano o mnie do przesady np. po szkole nie było czasu aby zanieść teczkę z książkami i zeszytami do domu bo jeszcze babcia by coś chciała „yno ciulło sie za drzwi za mietły Lippkowe”\* i chodu do kolegów.
Słowniczek podręczny:„yno ciulło się za drzwi tasiom za mietły Lyppkowe” - tylko rzuciło się teczka szkolną za miotły które służyły do zmiatania posesji i stały za drzwiami. Pani Dozorczyni, nazywała się Lypp.
Potem czasami był kłopot; puk-puk, Lipko, mocie moja tasia ?. Puk-puk, piętro wyżej do Pani Rosol, nie widzieliscie możno mojej tasi z cheftami. Puk-puk, piętro wyżej, Pani Borówkowa, co tyz niy !. No to skruszona mina i do domu i już od drzwi babcia; Kaś łąził ty najduchu ?. Babka jest moja tasia ?. Czekej – przyjdzie matko to se z tobą pogodo !!.
Słowniczek podręczny: mocie – macie, możno – może, cheft – zeszyt, kaś – gdzie, najduch – łobuz, czekej – czekaj, pogodo – kontekstowo, rozprawi sie z Tobą.
Zawsze się teczka znalazła a najgorsze co z nią sie mogło zdarzyć to jak w niej odnaleziono dane do szkoły śniadanie.

Wszystkie dzieci głodne są nasze.
Do dziś mam w pamięci krzesło stojące w kątku pomiędzy bieliźniarką /zwaną wertiko/
pod zegarem /który do dziś mam i jest najpewniejszym czasomierzem w domu pomimo swoich ponad 100 lat/. To było moje miejsce „zsyłki” jak nie chciałem jeść. Najczęściej jakoś mi się udawało kiedy po przyjściu matki z pracy babcia stwierdzała, że Pietrzik „zjod tam coś zjod”.
Taktyka skończyła się perlistym śmiechem mojej matki jak miałem ok. 9 lat. Matka wróciła z pracy i na pytanie – gdzie Piotr, babcia odpowiedziała – siedzi pod wertikem i powiedział, że jeść nie będzie.
Jak myślicie, że chodziliśmy głodni to jesteście w błędzie.
Nasza spiżarnia przez pół roku znajdowała sie przy ul. Sienkiewicza i nad wejściem do niej pisało „Ogródki Działkowe”. Oczywiście były one dla nas czynne jak było ciemno i musiało nas być co najmniej 4. Ogród był w kształcie wydłużonego prostokąta o dł ok. 100 m. i przecięty jedną, prostą alejką zakończonymi dwoma wejściami . Po sprawdzeniu że wszyscy działkowcy sobie poszli na alejkę wypuszczano psa – olbrzymie bydlę ale jakie duże takie głupie czyli typowy pies ogrodnika/działkowca. Dzieliliśmy sie na dwie grupy. Przy jednym wejściu grupa robiła raban i durne psisko gnało tam w obronie warzyw i owoców. Druga grupka z drugiej strony właziła przez bramkę wejściową i przechodziła przez niskie płotki na teren ogródków. Nie niszczyliśmy niczego tylko pozbieraliśmy trochę owoców i warzyw najczęściej niedojrzałych czyli tzw gogółów. Tak to wtedy chodziło sie na pih.
Słowniczek podręczny: gogóły – owoce niedojrzałe i twarde jak kamienie, niezjadliwe ale ....nie przez nas. Pih – idymy na pih – idziemy na ogródki.
Najczęściej szybko w drodze zjadane owoce i warzywa bardzo szybko wracały niemniej satysfakcja była pełna i podejrzewam bardziej z drażnienia się z psem niż ze zdobyczy. Niekiedy wracało się z ubytkami w spodniach w ich tylnej części. Trzeba było wtedy hamować z dorosłymi gdyż rwali sie do zawiadamiania milicji że w rejonie grasuje agresywny pies napadający na małe, niewinne dzieci.
Drugą naszą spiżarnią i obszarem zabaw był cały obszar południowych Katowic, który dzisiaj zmienił się nie do poznania. W miejscu dokąd chodziło się na pih stoi Komenda Wojewódzka Policji /?!/. Nie wiem czy istnieje Ruski Cmentarz wokół którego rosły zdziczałe drzewa owocowe; jabłka, gruszki śliwki, czereśnie i wiśnie których kwasota każdemu nicowała gębę na lewą stronę.
Nie wspomnę o fruktach pewnego posła, któremu już się za to sporo oberwało ale mirabelki fajnie sie jadło bo brało sie całą śliwkę i jak przy czereśniach wypluwało pestkę. Nie wiem czy istnieje jeszcze stadion żużlowy /Smoczyk – najbardziej znany żużlowiec tamtejszego klubu/ przy dawnym lotnisku pasażerskim Katowice. Były tam świetne jeżyny, rajskie jabłuszka i poziomki.

Chodzić głodnym ??.
A gdzież tam !!. Pomimo, że powojenne czasy były nad wyraz skromne i biedne nie zdawałem sobie sprawy ile kłopotów mieli z moim wyżywieniem. Często był chleb posypany cukrem i polany czarna kawą /co bardzo lubiałem/. Do szkoły zawsze była kanapka a po szkole czekał obiad lub inny posiłek. Często wpadałem na I p. Do p. Rosołowej – Ciotka, docie sznita z fetem ?
Słowniczek podręczny do poprzedniego zdania: Ciociu – dasz kromkę ze smalcem ?.
/Zapamiętałem gliniany garnek ze smalcem i z drewnianą pokrywą/
Było skromnie ale dostatnie a jak dodać do tego, że byłem niejadkiem oraz nielegalne dożywianie to trudno o mnie powiedzieć w tamtych czasach, że byłem „full wypas”
Dzisiejsi dietetycy dostali by zawału ale się przeżyło.
Dzisiejsi higieniści dostali by zawały ale się przeżyło.
Dzisiejsi opiekunowie dzieci dostali by zawału bo rodzina wiedziała mniej więcej /raczej mniej/ gdzie się znajdujemy.
Umorusani byliśmy od rana /z wyjątkiem lekcji/ do wieczora. Każdego dnia byliśmy myci od góry do dołu.
Uwagi kierunkowe w czasie mycia - umyj se niy ino cyferblat i ciulika se umyj tyż.
Słowniczek podręczny do poprzedniego zdania: Nie myj sobie tylko przodu twarzy i „małego” umyj sobie sam.




Może gdzieś na świecie są jeszcze „świadkowie” tamtych czasów i zupełnym przypadkiem było by ich odnalezienie. Na trójce mi szczególnie zależy z którymi nie mam juz kontaktu – drobnocha – od ponad pół wieku: Mirek Moczko, Eugeniusz Nowotarski i Jerzy Gopek wraz z siostra Dziunią.
Jak Was świat nosi – dajcie znać !.


















24 komentarze:

  1. Każdy człowiek to historia, nasza, głód, bieda "tamtych" czasów a dzisiaj ma się jak pięść do nosa. Wtedy był głód z biedy, dzisiaj jest niedożywienie z zaniedbania i patologii. Z taka opieką socjalną jaka jest w Polsce nikt głodny nie ma prawa być.

    Sytej niedzieli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkowicie sie zgadzam.
      Tak sobie myslę że te wszystkie "pyszności" jakich nażarlismy sie w młodości /i przeżyli/ były zdrowsze niz dzisiejsze fast foody.
      Zapomniałem i jednej pyszności z dzieciństwa - drzewa morwy. To było cos wielkości mirabelki, białe, soczyste i słodkie.
      Pozdrawiam równie smacznie

      Usuń
  2. He he żeby być głodnym, kiedyś czy dziś nie trzeba być Ślązakiem. Nie lepszy tutuł "Być głodnym"?

    OdpowiedzUsuń
  3. Piotrze - ales nawspominal.Ja co prawda w moich mlodzienczych latach pozwiedzalam rozne okolice i nasiaklam chyba zwyczajami z calej Polski lecz tez nie pamietam,zebym kiedykolwiek glodna byla. I jeszcze takie cos pamietam - od piatej klasy zaczelam chodzic do szkoly wybudowanej w ramach 1000 szkol na tysiaclecie.Szkola miala boisko,basen, i swietlice.Moja mam zaczela pracowac i zapisala mnie na te swietlice.Tam podawano obiady a ze ja pernamentny niejadek bylam,wiec jadlam tylko to co mi smakowalo - tzn.w piatek podawano buchty z sosem jagodowym albo truskawkowym(:)),i tylko w piatek jadalam szkolny obiad.Bo do dzis buchty mi smakuja...A szczaw rwalam razem z babcia na polu na wsi.Kurcze i zyje.Za to czekolade lub inne slodycze byly nam wydzielane.Do dzis pamietam znakomity zapach jablek przechowywanych na szafie w najzimniejszym pokoju.Juz nie wspomne o smalcu jak u Ciebie w bonzlowym garnku.SMalec tez akurat nie byl moim ulubionym smarowidlem ale chleb ze smietana i cukrem jak najbardziej.U babci jak na szybko to lekko moczony woda i cukrem i tez sie nawpychal czlowiek.Kto dzis wie jak smakuje i pachnie mleko od krowy - takie jeszcze z burzynami??

    OdpowiedzUsuń
  4. I jeszcze te owoce ,guguly ,ja pamietam,ze wisni to nie rwalam ale byla w sasiedztwie jedna wisnia zwana szklanka i ta byla pernametnie ogalacana przeze mnie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Większośc twoich wypowiedzi jest zgodna z tym co ja również przeżyłem z tą różnicą że mieszkałem na wsi. Jedno co chciałbym dodac , a moje wspomnienia dotyczą dłuższego okresu (75), to to że przez wioskę przebiega linia kolejowa. W czasie wojny gdy jechały na wschód pociągi z niemieckimi żołnierzami, machaliśmy do nich i krzyczeli "bitte Brott" i nie zdarzyło się aby nie rzucili nam parę kawałków komiśniaka. Aż boję się o tym pisac bo "prawdziwi" Polacy wytykali by mi że jestem uchowany na niemieckim chlebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ proszę opisać, tutaj, na tym blogu nie ma "prawdziwych"Polakow, są po prostu POLACY.

      Usuń
    2. @Elizo - znam anonimowego i dlatego nie wiem czy nie ma racji ?!
      Elizo tez masz rację że na tym blogu sa po prostu POLACY !!.

      Usuń
    3. tak, na tym blogu są poprostu POLACY

      Usuń
  6. Nie mam pojęcia, co ma wspólnego bycie głodnym (?) z byciem Ślązakiem? Matki w całej Polsce starały się jak mogły, żeby nakarmić swoje dzieci.
    Myślę, a może tylko mi się tak wydaje, że kiedyś było mniej rodzin nieudolnych i niezaradnych, ale też nie było bezrobocia, ba, był przymus pracy, co dla niektórych było błogosławieństwem, a i koszt utrzymania był znacznie mniejszy.
    Problem głodu wśród dzieci jest złożony. Takie dzieci są i ja je widuję. Znam tez ich rodziców. Są pod opieką MOPS, ale to nie załatwia sprawy. Klucz leży jednak w rodzinie. A może nie tylko? Nie czuję się na siłach odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Avianeczko - pisze powolutku historię mojego pierwszego miejsca na tej ziemi tzn. historię kamienicy czynszowej w Katowicach przy ul Plebiscytowej 28. Byc może wtedy znajdziesz odpowiedź.
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. wspaniale, że się do tego zabrałeś Piotrze !!!

      Usuń
  7. Gdy się słyszy polityków słusznej opozycji o zgłodniałych dzieciach i porównuje do dzieci argentyńskich faweli, należało by im zafundować wycieczkę w te rejony świata.Oderwanie od życia prawdziwych patriotów jest przeogromne, zadufani w swojej otoczce nie mają szans realnie spojrzeć na dzisiejszy świat. Ubóstwo jest nieodłącznym elementem naszego życia na tym globie i nikt nie neguje jego istnienia. Porównywanie jest wielkim nadużyciem.
    Są w Polsce rejony, dzielnice miast gdzie poziom życia jest niski ale żeby głodowano i głodzono dzieci to już wielka przesada, aż prosi się o konkrety.
    Dzisiejszy młody nie sięga po "opadówki" raczej w jego zasięgu jest telefon komórkowy i co nieco kieszonkowego dla zaspokojenia swego ego.

    Nam pozostały wspomnienia, boso do szkoły, czereśnie rosnące przy drodze,chleb z margaryną, poobijane paluchy u stóp i szmacianka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Piotrze, szkoda, że wpuszczę kroplę dziegciu do wspaniałej i wzruszającej notki. Ja bywałam głodna, niestety. Tak akurat było w mojej rodzinie. Jako dziecko gapiłam się godzinami na wystawy "z jadłem". No cóż, było, minęło, ale czasem smutek mnie aż dusi na wspomnienie tamtych czasów. Nie mam do nikogo pretensji, jak było i wszystko. Przeżyłam i dobrze! Za to do dziś pozostało mi jedno, gdy widzę jeden z produktów absolutnie dla mnie niedostępny w tamtych czasach, muszę go kupić, bo od razu czuję strach, że zabraknie. Widzę małą głodną dziewczynkę. Nic to, żyjemy, a dodatkowo jest u mnie cudne słońce i słonecznie Cię pozdrawiam oraz przesyłam buziaka :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hefty to się chyba przez samo h pisze ?
    Lehoo

    OdpowiedzUsuń
  10. Pyjter, pieróna kandego, tóz jo to wszyjsko, ales cuzamen do kupy, znóm! Tyż jo sie chowoł za bajtla we starym familoku, na chorzowskim Tigerfyrtlu, yno, co na szczwortym sztoku ( tu dla aulenderów tłumaczenie: szczworty sztok, to jak sama nazwa wskazuje - trzecie piętro!) Haziel i ausgus mieli my na siyni i tak dobrze, co we zima niy trza bóło skuli tego na plac lotać! Bo to niy bół żodyn hinterhaus! Kiej na dworze zrobióło sie ciepli, to my zarozki wyrywali z dóma na plac sie polotać. Niyrozki yno my wołali z placu do naszych łokiyn: "Mama, ściepnij sznita" i trza bóło dować sie pozór, co by ta sznita niy śleciała na te poszmarowane! Na placu grali my we szukać - gónić, a chasiok to bół elyjz. Na łogródki tyż my łaziyli na pich, a po ulicy kulali my koło abo jechali na rolwadze (ówczesny bolid - zwykła deska, a zamiast kól pod spodem - kuglagry czyli łożyska kulkowe). Grali my tyż we pinkole eli duca, na piosku w mesersztich. A rostomajtym yjklom i gupielokom, co nos przezywali i szterowali we graniu, to my ciepali im bez łokno trowniole, a pode dźwiyrza - sztingbomby. Niy bóło leko, prali my sie ło bele co, ale zawsze trzimali sztama. Ło fuzbalu to powiym małowiela: na jedna buda, piyrszo mita naszo, łachy na lacie, trzi rogi - elwer, na ausy niy grómy...
    Wspomnienie, wspomnienia... W kończu zostałem... polonistą. Bo to niymało uciecha do Ślonzoka, kiej uczy goroli czysto po polsku godać!!!
    Tłumaczenie tego eseju, pozostawiam Tobie, Piotrze, no cóz wzruszyłem się...
    Trzim i patrz tam jako, i niy rób sie yntą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witej Jendruś !
      Staram sie nie pisac gwarowo z dwóch zasadniczych przyczyn. Nie ma czegos takiego jak gramatyka, słownictwo i wymowa. Sam Górny Śląsk jest zbyt róznorodny aby takie zasady mieć np. mówić czyli "godać" w naszych stronach czyli w okręgu Katowicko-Chorzowskim,
      "gołdać" na wsi opolskiej z wyłączeniem gdzie mówi się "rządzić".
      Po drugie gwara jest trudno czytalna a jak jeszcze do tego jest trudna do zrozumienia to prowadzi to tylko do zakończenia lektury.
      Tak więc staram sie uzywać języka komunikatywnego "podrasowując" niekiedy gwarę abym był dobrze zrozumiany.
      W Chorzowie /Starym/miołech Ciotka ale pierońsko flauma toch i do niyj nie jeździł.
      Jeżdził żech za to do Hajduk na ul. Cichą - wiysz po co. Mój młodszy Ujek Erich wzion se dziołcha starego hajera z KWK Katowice i jak sie hajtli to poszoł mieszkać do familoka na Koszutka. Tam tyż haziel był na placu obok klatek z królami. August tyz był w sieni i to jedyn czyli 1 kokotek na 3 familie a to i tak jeszcze w nim nie zawsze była woda.
      Masz rację bo i ja sie wzruszam przy wspomnieniach i dziwię sie własnej psychice która szybko wypiera wspomnienia wstrętne a pozostawia pozytywną melancholię.
      No coz - należymy do świata który przeminął.............
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Wiesz zapewne, Piotrze, że etnolekt śląski ma już prawie skodyfikowany alfabet, lecz osobiście wolę jednak posługiwać sie tradycyjnym alfabetem polskim, aby nie przypominało to transkrypcji fonetycznej. Czterdzieści lat temu wprowadziłem ślonsko godka na estradę i tu jestem prekursorem oraz klasykiem. Opolska gwara też nie jest mi obca, mój starzik pochodził ze Zowadzkich wele Malapany! Przyznano mi również honorowe członkostwo towarzystwa językowego "Pro Loquela Silesiana", które to propaguje i pielęgnuje śląszczyznę.

      Usuń
    3. OJ CHŁOPCY - ja też na trzecim piętrze się wychowałam, jeden pokój normalny a reszta ze ściętym dachem. Romantycznie to było ale w zimie woda w kuchni zamarzała. Pamiętam chleb z cukrem, pamiętam jak się wrzeszczało mamuuuuuś, cheba !!! a potem chleb zlatywał z okna prosto w rozłożoną sukienkę, zawsze 2 albo 3 kromki bo podwórze jak kołóchoz - wszystko wspólne. Nie chodziłam nigdy głodna ale marzyłam o plasterkach żłótego sera albo o bułce z kiełbasą, te przysmaki to na święta zwykle były. A niejadek ze mnie też był "flaków" (tłustego mięsa) za skarby świata nie zjadłam, nienawidziłam też ozorka. Jabłka to był rarytas a w zimie przynosił mi je święty Mikołaj. Czekolady jadało się na imieniny albo jak ktoś przyniósł w prezencie. To zasługa Rodziców, którzy sobie nie wzięli a nam dali , zwyczajnie - kochali nas. Uwielbiam wspominać dzieciństwo, uwielbiam czytać takie wspomnienia jak Wasze. Dzieciństwo ukształtowało nasze żtycie. Szkoda mi głodnych dzieci, szkoda , w dużym procencie to wina rodziców, zwalanie na państwo niewiele tu da bo każde pieniądze da się w różny sposób wykorzystać. Szkoda mi też dzieci głodnych miłości, to chyba jeszcze większy głód ..

      Usuń
  11. Panowie, gwara śląska jest cudowna ale lepiej jej słuchać niż czytać. Ja, gorol, wam to mówię:))))
    W sprawie głodujących dzieci powiem tylko tyle, że od 30 lat mam wzgląd w kolejne roczniki nastolatków i moje obserwacje są takie: znacznie wzrósł teraz procent dzieci z nadwagą, a nawet wręcz otyłością. To zjawisko widać gołym okiem. Głodnych lub niedożywionych dzieci w zasięgu moich obserwacji nie stwierdzono.
    Nie neguję jednak istnienia tego zjawiska "w ogóle".
    Pamiętasz, jakiś czas temu pojawiało się często hasło "głodnych dzieci w Bieszczadach". Teraz ucichło, Bieszczady już nie są obszarem biedy?

    OdpowiedzUsuń
  12. Aleście mi chopcy uciecha zrobiyli i Ty Piotrze i Ty Andrzeju.Czytając te teksty myślołech, że jo tam z wami razym tyroł, a fuzbal na szpiloku grali my we jednym ferajnie.Takie wspomnienia ściskają za gardło i robią mokro wele łocow.Ja, tego świata już nie ma,czy my do niego tęsknimy?
    Tęsknimy chyba do naszej młodości, ale i do tej atmosfery pełnej życzliwości kolegów, sąsiadów, których w każdym momencie mogłeś poprosić o sznita chleba ze fetym abo o szolka teju.
    Wtedy żyliśmy wolniej, pełnymi zdaniami i dokładniej(że przytoczę tu naszą noblistkę).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja - tęsknimy do naszej młodości i także tęsknimy do do tego co nazywało się wspólnotą,rodzina i innych osób nawzajem sie wspierających. U podstawy tego leżał stan posiadania a własciwie jego brak. Wiele rodzin było w tej samej, trudnej sytuacji i to tworzyło atmosferę i wspólnotę ludzi. Oczywiście "gorole" tworzyli własną, odrębna wspólnotę jak i "Antki z Sosnowca". Żyło się dokładnie............
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. WSPANIAŁY WPIS - NO WSPANIAŁY !!!!

      Usuń
  13. musza synkowi polecić tyn blog - niych se poczyto

    OdpowiedzUsuń


Kod do zamieszczania linków - wystarczy skopiować do komentarza, w miejsce XXX wstawić link, który chce się zaprezentować a w miejsce KLIK można wpisać jakiś tytuł, czy objaśnienie lub zostawić bez zmian. Linkiem może być adres strony tego lub innego bloga, adres jakichś treści (zdjęcie, film, wiadomość) z internetu. Może to być też adres komentarza do którego chcesz się odnieść. Znajdziesz go wtedy klikając prawym przyciskiem myszy na datę interesującego cię komentarza.

<a href="XXX" rel="nofollow"> <b>KLIK</b></a>