Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kuchnia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Pielmieni - pierogi ze Wschodu, a nawet bardzo Dalekiego Wschodu






Zjadłabym pielmieni, powiedziała parę dni temu Starsza, małżonka moja ślubna.


Pielmieni (Пельмени) to małe pierożki z dość typowego ciasta pierogowego, nadziewanego farszem z surowego mięsa i dosyć dużym dodatkiem płynu (wody, rosołu). Nawet mi się wydawało, że to piermieni, ale mnie Starsza wyprowadziła z mylnego błędu. :) Przyprawy to czosnek, pieprz, sól, cebula, można dodać jakieś zioło... Przepisów jest dość dużo i różnią się nieco, ale jedno jest pewne – w środku MUSI być po ugotowaniu delikatny, aromatyczny rosół – jest on absolutnie nieodzowny dla tej potrawy. W życiu tych pierogów nie robiłem, ani nie jadłem w oryginale! A przecież nie można żyć w niewiedzy, ani zawieść nadzieje małżonki swojej! To byłoby nie do zniesienia! :D Czyli – DO ROBOTY!!!!

Najpierw mięso – powinno być z więcej niż jednego rodzaju, dość tłuste – podobno najlepiej żeby było z  siedmiu gatunków? No bez przesady! Kupiłem mielone wieprzowo-wołowe z 30% tłuszczu. Tu dodam, że sprawdzam skład takiego mielonego i na ogół wolę widzieć co sprzedawczyni miele, albo robię to sam. Tzw. mięso garmażeryjne nie wchodzi w grę! Ono się nawet na gołąbki za bardzo nie nadaje!!! Ale było paczkowane i bez dodatków typu białko grochu czy skrobia modyfikowana, więc kupiłem 0,8 kg.

Do tego skroiłem dwie dość duże cebule w drobną kostkę, pół główki czosnku w jeszcze drobniejszą kostkę, wsypałem łyżkę pieprzu czarnego i garść majeranku. Dodałem soli do smaku (bo ja takie rzeczy próbuję) i wyrobiłem ręką. Jak już było w miarę wymieszane to dodałem szklankę bulionu, dokładnie wymieszałem, a po namyśle jeszcze pół szklanki. Tu powstał drobny dylemat czy to wystarczy, czy aby nie za mało? A, ryzyk fizyk – jeszcze pół! Po dokładnym wymieszaniu okazało się, że jeszcze nie spływa po nabraniu na łyżkę, wiec da się „ogarnąć” na cieście. Ponieważ bulion był na słoność taki jak trzeba, to nie było potrzeby dosalania. Miska z farszem trafiła do lodówki.
Tu mała uwaga – różne gatunki mięsa różnie chłoną wodę, dlatego nie należy sugerować się tymi szklankami – istotniejsze jest, czy zdołamy zawinąć farsz w ciasto.
To jest resztka farszu – trochę późno
wpadłem na to, że można by fotki zrobić. :) 
Teraz ciasto. Te pierogi trzeba dosyć długo gotować, bo ok. 8 minut! Znawcy potrafią tak zagnieść ciasto, że wytrzymuje to nawet gdy nie ma dodatku jajek. Ale że są różne szkoły i wszystkie dobre, to ortodoksji nie zaszkodzi, gdy będą. 
Tak wiec do miski wsypałem prawie kilogram mąki (typ 450), garść soli, dwa jajka („emki”, to nie olbrzymy), wymieszałem je z mąką i dolałem szklankę zimnej wody. Potem jeszcze drugą. Ciasto okazało się nieco zbyt luźne, więc dodałem trochę maki. W sumie wyszło na to, że razem było tej mąki około kilograma. Wyrobiłem w misce, a potem na stole, do „gładkości”. Po wyrobieniu wylądowało na 20 minut w lodówce, obok farszu. 
W dużym garnku (5 litrów) wstawiłem wodę, posoliłem (do smaku :D ) i dolałem trochę oliwy. Ta oliwa to bardziej, żeby się szybciej gotowało niż do czegoś innego, ale troszkę też pierogi się mniej kleją po wyjęciu z wody.

Dalej to sprawa dość oczywista, wałek, podsypywać mąką i wałkować. Grubość placka mniejsza niż 2 mm. Wykrawać szklanką lub wykrojnikiem o zbliżonej średnicy, z tym, że jak ktoś lubi większe pierogi, to można i większym. Lepi się jak każde inne pierogi, ale dla elegancji należy końce pieroga skleić ze sobą, tworząc kształt bardziej okrągły, co widać na fotkach. Starszej wychodziły bardziej podobne do uszek, bo sklejała pionowo. Bardziej stylowo jest w poziomie. :D
To sklejanie końców ma jeszcze ten sens, że pierogi są mocniejsze i mniej skłonne do rozklejania w gotowaniu.
Tu wszystko na raz – rozwałkowane ciasto wykrawane
szklanką, poklejone pielmieni i na talerzu – ugotowane.
Sklejone pierożki wrzucać na wrzątek, delikatnie zamieszać i gdy wypłyną zmniejszyć ogień, gotując przez ok. osiem minut. To zmniejszenie grzania jest bardzo istotne, bo ciasto wydyma się jak balon i łatwo może popękać. Wyjmujemy łyżką cedzakową na talerze i podajemy ze skwareczkami i smażoną cebulką, albo w rosole. Można też jeść od razu po wyjęciu z wody, bez żadnych dodatków. 
Pielmieni w dwóch stylach wykonania – te dalsze to Starsza kleiła,
nie mogąc się pozbyć maniery „uszkowej”,
 te bliższe są moje – bardziej wschodnie.
O poprawności wykonania świadczy łyczek cudownego rosołku, spływający do gardła po ugryzieniu pierożka. 
Tu obok siebie dwa sposoby podania –
w rosole i ze skwarkami i cebulką.
Podobno można je odgrzewać lub odsmażać? Nie dane nam było sprawdzić, bo zanim ostygły, zostały pochłonięte na pniu i nawet najbardziej wybredna panna w rodzinie nie powiedziała słowa krytyki! 
Jak widać – rosół, szczypiorek, bazylia...









A tu ze skwareczkami – nie wiem która opcja lepsza?








Naśladowcom życzę smacznego!

PS Powyższy tekst nie jest przepisem, a bardziej opisem wykonania. Od tego są różne „odchyły”, bo każda gospodyni ma nieco odmienne sposoby i gust. W tym przypadku faceci raczej nie wykazali się nadmierną subtelnością i znalezione przez mnie filmiki bardziej świadczyły o nieporadności niż znawstwie. :D :D :D


W załączeniu mistrzowskie wykonanie na filmiku z youtubka!!!



poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Jajecznica, banał i finezja








Drogi Piotrze !.

Jak zapewne wiesz, staram się robić w kuchni rzeczy najprostsze.  Cóż może być prostszego niż zwyczajna, wiejska jajecznica? To potrawa samograj, stara  jak świat, ale też jak świat udoskonalana przez tysiąclecia! To potrawa jedzona zarówno przez bogaczy jak i zwykłych ludzi, arystokrację i chłopów, szlachtę i poddanych. To jest danie prawdziwie egalitarne!
Jako że swego czasu obijałem się nieco po kraju, to i tych jajecznic trochę widziałem, a nawet jadłem. I wiesz co? Nie masz to jak zwyczajna, chłopska jajecznica z Mazowsza, a najlepiej z Puszczy Zielonej!!!
Co prawda ta najprawdziwsza robiona być powinna na solonej słoninie, ale przecież równie prawdziwa jest na boczku. I tę właśnie zrobiłem.

Cóż potrzebujemy?
Patelnia – żelazna, czerniona, wypalona porządnie – nie jakaś nowomodna, wymyślna. Taka zwyczajna, co ją jeszcze czasami Cyganie próbują sprzedać. Nie wiem czy teraz one są równie dobre jak dawniej – ja mam stare, nawet bardzo stare!
Ogień - najlepszy jest z drewna palonego w kuchni  węglowej, z blatem i fajerkami – owszem mam taką, ale nie tu, trudno musi być gazowa. Nie wiem dlaczego, ale jajecznica z takiej węglowej kuchni jest najlepsza.
Boczek - wędzony, albo przynajmniej peklowany lub solony – taki ze sklepu na ogół się nie nadaje.
Jajka  – najlepsze wiadomo, wiejskie, ale jajko to jajko –  nada się każde, byle było świeże.
Sól – dosyć dowolna, dawniej używano tylko kopalnej (kamiennej) – wydaje się, że jodowana ma dosyć charakterystyczny posmak, nie wszyscy lubią.

No to do roboty!
Boczek kroimy na dosyć solidne plastry, ale raczej cienkie – 2–3 milimetry – będzie dość.
Jajka kładziemy „pod ręką” – za chwilę nie będzie czasu, żeby się bawić w kręcenie wokół własnej osi w ich poszukiwaniu. Podobnie blisko stawiamy pojemnik z solą – żadnej solniczki – to ewentualnie na stole, po podaniu.

Ile tego boczku? Tyle, żeby pokrył z grubsza dno patelni – za mało to będzie dymił, za dużo to się nie wszystko zrumieni jak trzeba.
Stawiamy patelnię na ogień i wrzucamy plastry boczku układając je pojedynczą warstwą. 

Jak się zrumienią, to odwracamy. Potem jeszcze raz, bo na wierzchu pojawiają się kropelki płynu, a to niedobrze wróży jajecznicy – nie ma podlejszej rzeczy jak wodnista jajecznica! J

Na zrumieniony boczek wbijamy jajka, nie zmniejszając grzania, solimy (to jest dokładnie TEN moment) i czekamy aż nam się podsmażą i zetną od spodu, ale bez przesady – żółtka maja być nie ścięte. Ile solimy? Hehe, szczyptę, tyle ile się mieści między trzema palcami – wskazującym, środkowym i kciukiem – to jak przy wodziance, potrzebne wyczucie. Ty wiesz ile! :D

Teraz odwracamy nasze jajeczka, razem z boczkiem na drugą stronę i uważamy, żeby nie porozlewać za bardzo żółtka, bo mamy ściąć białko, aczkolwiek nie za bardzo i pozostawić jak najwięcej słabo i zupełnie nie ściętego żółtka. I cała finezja w tym, żeby utrafić we właściwe proporcje stopnia ścięcia – ma być białko  ścięte, ale z elementami miękkimi i żółtko mniej ścięte, z elementami nieściętymi. Broń boże nie rozbełtane – bełtanie jajek to grzech śmiertelny, przynajmniej gdy chodzi o ortodoksyjną i najsmaczniejszą jajecznicę na świecie! Ostatecznie obracamy tak, żeby nam się to żółtko w miarę rozlało i żeby ściąć elementy nieściętego białka.


Przekładamy na talerze albo perforowaną łopatką, albo łyżką cedzakową, albo w ostateczności widelcem – nadmiar tłuszczu współcześnie nie jest pożądany - chyba  że ktoś lubi! :)

Jeżeli ktoś lubi z pieprzem, to już na stole i wtedy też można dosolić sobie wg uznania.


Amen!


P.S. Zapraszamy do odwiedzania naszego pokoiku z limerykami, no i naszej kuchni - czujecie te zapachy?!......Dobudowaliśmy jeszcze kolejne pokoiki: - "Felieton" niekoniecznie polityczny, "Historycznie" dla amatorów ciekawostek historycznych.

piątek, 10 kwietnia 2015

Jajecznica na ...









              Jajka, tłuszcz, patelnia, zabełtać...... i gotowe ??!!.
Ponad półwiekowe doświadczenie każe na stare lata spojrzeć na jajecznicę z szacunkiem – w końcu zjada się kurze życie. Moje Szczęście przed wielu laty udzieliło mi wyłączności na wykonywanie jajecznicy niezmiennie w każdą niedzielę. Przez ponad 44 lata naszego małżeństwa na palcach jednej reki można policzyć złamanie jajecznicowej zasady – bez porannej jajecznicy niedziela nieważna.
Wiadomo z czym robi się jajecznicę i jak co dla mnie było za mało i od zawsze poszukiwałem nowych sposobów i technologi.
Znalazłem sposób rzadki bo chrupiący ze zmieniającymi się dodatkami i uwielbianą przez dzieci.
JAJECZNICA NA GRZANKACH !!.

Aby dużo nie pisać opiszę zamieszczone niżej zdjęcie.
  1. Składniki na jedna duża porcję: stary chleb w ilości jaką każdy zjada do śniadania i w podobnej ilości jajek, masło, pęczek szczypiorku, śmietana bądź mleko zagęszczone, można zrobić na słonince i dorzucić kilka pieczarek wg gustu.
  2. Pokroić średnio niedbale słoninkę, cebulkę i pieczarki i sru na patelnię.
  3. Pokroić stary chlebek średnioniedbale w kostkę ok. 1 cm. Masełko/margaryna i piec.
  4. Jeżeli z powodu palonego chlebka trzeba otwierać okno to znaczy, że jest gotowy. Na drugiej patelni smażyć do miękkości składniki jak w pkt 2.
Przygotowanie technologiczne jak na zdjęciu:
  1. Do kubeczka sru 2 jajeczka i do jajeczek pół szklanki wody i ¾ łychy mąki pszennej.
  2. Do tegoż kubeczka sru pół pęczka szczypiorku, wszystko dokładnie wymieszać.
  3. Efekt końcowy dodatkowo popszczony śmietaną i czym tam było pod ręka.
Produkcja:
Składniki z pkt 4. zmieszać zusamen do kupki na większej patelni. Rozgrzać patelkę że job.....do bardzo gorąca i jak chleb zacznie dymić to wszystko z kubka sru i natychmiast i stale mieszać aby chlebek równo okleił się masą jajecznico-podobną. Smażyć do uwielbianej przez siebie konsystencji.
Uwagi:
  1. Do jajek śmiało dolać ½ szklanki wody, w czasie produkcji mąka zagęści jednak przy wlewaniu musi być rzadzizna.
  2. Solą i pieprzem potraktować nieco przesadnie aby potrawa nie była mdła.
  3. Chleb musi być niemal przypalony bo wtedy jajecznica nabiera swoistego smaku.
  4. Po zakończeniu chlebusiowe grzanki mają być z zewnątrz wilgotne od jajecznicy a w środku chrupiące.
  5. Jajecznica na grzankach jest dobra także w zestawie z pomidorami ale trzeba usunąć gniazda nasienne, zfiletować i pozbawić skórki oraz przepiec celem pozbawienia wody. Niektórzy wolą np. z pietruszką, czerwona cebulka lub /czego nie próbowałem/ z czosnkiem.

Szanowni jajcarze, jajecznicarze !.
Może macie swoje,wypróbowane i unikatowe sposoby na tak banalną potrawę. Bardzo chętnie wypróbujemy.















piątek, 27 marca 2015

Kuchnia na wesoło








     Na blogu w dziale REFLEKSJE toczą się zażarte boje polityczne. Obawiam się, byśmy w tych starciach nie zapomnieli o tym co jest najważniejsze w życiu - o paliwie pozwalającym te boje toczyć. Czyli po prostu o jedzeniu.

     Ponieważ temat to ważki, postanowiłem sięgnąć po - nomen, omen - posiłki. Uznanym autorytetem w tej dziedzinie jest nasz przyjaciel i komentator - Andrzej Art-Klater. Dlatego za jego zgodą prezentuję jego wpis. Oryginał, jak też i inne wpisy (równie ciekawe, a może nawet bardziej) znajdziecie Państwo TU .

     Zapraszam więc do lektury.












...potato fields forever...



Ziemniak to roślina taka,
która wszystkim robi smaka.
Na ziemniaka sposób taki
zrobisz z niego w mig przysmaki.
Czipsy, frytki i paluszki
chętnie zjedzą też maluszki.
Ziemniak nigdy się nie znudzi,
chęć do życia w ludziach budzi.
Znany jest na całym świecie,
dzięki niemu rośnie dziecię.
Jaki morał z tego mamy?
Jedz kartofle, nie bądź chamem!

     (anonimowe, znalezione w necie)

KLIK


     Dziś proponuję odetchnąć nieco od przedwyborczej zadymy poświęcić się i sztuce kulinarnej. Odgrażałem się przecież w mej krótkiej blogowej wizytówce, że jestem także smakoszem!

     Polecę Waszym podniebieniom specjał europejskiej kuchni kontynentalnej, bardziej popularny w środku i na wschodzie naszego kontynentu niż na dekadenckim Zachodzie… Ale i tam tym się, exactly, delektują!

     Francuzi nazywają to danie „Les pommes de terre au sauvage”, Niemcy - „Die Suessenwildkartoffeln", a my po prostu „Kartofle po męsku” lub „Sałatkę ziemniaczaną na dziko”!



 
KLIK


    
Oto przepis:

     "Bierzemy wiadro ziemniaków, które to bulwy dokładnie płuczemy i starannie obieramy.Teraz należałoby pokroić je w drobną kostkę, ale nam się nie chce, zatem partiami wrzucamy to cuzamen do miksera i dobrze, i z głowy!

     Teraz dodajemy sól, ale soli… nie ma!

     W zamian wrzucamy do otrzymanej pulpy rodzynki, kandyzowaną skórkę pomarańczową, garść suszu owocowego, wymoczone w białym winie migdały, słodzimy obficie cukrem trzcinowym, ewentualnie zalewamy to starym kompotem z agrestu i usilnie zastanawiamy się, co dalej?!

     Z kolei czeka nas najważniejszy etap – smażenie!!! Usilnie szukamy masła, smalcu, margaryny lub banalnego oleju z pierwszego tłoczenia…

     Ale… nie ma!!!

     Pod ręką znalazła się odrobina drożdży… Wrzucamy śmiało! Będzie ciasto!!! Prawdziwy i oryginalny wszechpolski i patriotyczny domowy wypiek!!! I kto nam podskoczy?! Przerwa w dostawie gazu i nici, kurde, z pieczenia!!!

     W stanie silnego wzburzenia emocjonalnego, aby oszczędzić sobie wstydu przed Rodziną, potajemnie zlewamy tę obrzydliwą breję do zapasowego tzw. baniaka i ukradkiem wynosimy to świństwo do piwnicy!!!

     Po trzech tygodniach schodzimy, niby przypadkiem do tejże piwnicy, w towarzystwie sąsiada, rodem z Kielecczyzny, w celu rzeczowej i profesjonalnej debaty na temat „Co dalej?!”

     Sąsiad, wyspecjalizowany dietetyk i dyplomowany specjalista od zdrowej żywności, na pewno doprowadzi sprawę do szczęśliwego końca! 

 

KLIK

     Czysta kobieta i czysta konsumpcja czystej po zachodzie słońca...

     Wypada Wam życzyć powodzenia, udanej degustacji i… NA ZDROWIE !!!


KLIK








wtorek, 2 grudnia 2014

Były sobie szynki.....








Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie.................... 
Po 13,49 za kg. W sumie zapłacono 17.35 zł.

Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie.................... 
Do peklowania marsz !!. Skład; woda, sól peklowa, rozgniecione po 4 ziarnka ziela angielskiego i jałowca. Czas peklowania - 3 dni. 


Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie....................
Po peklowaniu, odsączeniu wody, wytarciu do sucha i wpakowane w siatki masarskie.


Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie.................... 
W trakcie przygotowania do wędzenia.


Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie....................
Szynek nie widać ale widać lekki dym z wędzarki. Czas wędzenia 35 min w dymie 60-70 C.


Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie.................... 
Widok ogólny szyneczek po wędzeniu.
 

Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie.................... 
Szynki tuż przed wjazdem do kuchenki elektrycznej. Temperatury; kuchenka nagrzana  do 240 C. Po 15 min wyłączyć do ostudzenia do 75-80 C. i w tej temperaturze utrzymać od 1,2 h do 1,5 h.


Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie.................... 
Tuz po wyjęciu z kuchenki.


Były sobie szynki dwie,
szynki dwie, szynki dwie....................
Dać odpocząć co najmniej 12h. Mnie się to jeszcze nigdy nie udało bo zawsze mnie ciekawość zżerała bo najwięcej mam obaw oby nie wyszła sucha na wiór. Po wcześniejszym rozkrojeniu jest bardzo soczysta co po dobie przechodzi.
 

.............no tak ale ja nie mam ani wędzarki, ani siatki, nie wiadomo czy się uda czyli można znaleźć nieliczoną ilość wymówek bo łatwiej pójść do sklepu i sobie zażyczyć. Pomyśl jednak o zdrowiu i swojej sylwetce. Do własnej szynki nie wpakujesz konserwantów, sztucznych smaków i innej chemii. Zauważyłem zdumiewająca rzecz. Szynka ze sklepu pomimo napakowania jej konserwantami zepsuła się szybciej niż własnoręcznie zrobiona. W naszym domu szynka kupowana stanowi jedynie przerywnik w wędlinach wykonywanych sposobem domowym.

Nie mam wędzarki - Tu wszystkie szczegóły zakupu

Obsługa bardzo prosta. Odkładamy podstawę z palnikami a wędzarkę stawiamy bezpośrednio na najmniejszym palniku gazowym. Czasami trzeba trochę podwyższyć pozycję wędzarki aby temperatura nie była za wysoka. Najlepszą temperaturę wyczuwamy przykładając dłoń do pokrywy wędzarki. Prawidłowa temperatura nie powinna oparzyć dłoni. Niektóre wędzarki mają zamontowane termometry.
Nie mam siatki masarskiej ani ścinków wędzarniczych – w tym samym sklepie dostaniesz także siatkę i ścinki wędzarnicze.



Szynkę jak na zdjęciach robiłem ok 8 razy w tym 2 razy mi się nie udała /wiem dlaczego/ i wylądowała na talerzu jako pieczeń wieprzowa.
Jeżeli ktoś się zdecyduje mogę przekazać szczegóły.











niedziela, 18 maja 2014

Krężałki – mniam !

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta




  

                     Już rozprawiam się drugi raz z przysmakiem przewiezionym ze wschodu przez rodzinę mojej żony. Kto jest kapuścianym entuzjastom to jest to danie dla niego. U nas na Śląsku zupełnie nieznany ten typ kiszenia kapusty choć bardzo prościutki.

Spieszyć się trzeba bo starsza kapusta się nie nadaje.

Wielkość – 10-15 cm. I nie za bardzo zbita.

Większe kroić na 6 porcji, mniejsze na 4.
Nie wycinać głąba bo po ukiszeniu się całkiem rozpadnie.

Składniki i technologia na zdjęciach.

Czas gotowania w lekko osolonej wodzie poporcjowanej kapusty 3-4 min /na trochę twardawo/

Kapustę schłodzoną zalać równie chłodną osoloną wodą i przesypywać kminkiem i drobno pokrojonym czosnkiem.

Kisić 2-3 dni.

Smacznego !!!












sobota, 5 kwietnia 2014

Smaki mojego dzieciństwa

refleksje po 60-ce, refleksje, felieton, kuchnia, historycznie, limeryki, polityka, okiem emeryta


Serdecznie dziękuję Andemu Lighterowi za przesłane smakołyki do naszej kuchni.
Nie wątpię, że zostaną wypróbowane jeszcze przed świętami !!!





Smaki mojego dzieciństwa


Czyli smaki z północno-wschodnich kresów.


        Nie jest moim zamiarem podawać receptur: "Pół kilograma ziemniaków, szklanka mąki.", bo łatwo można te sprawy znaleźć w internecie. Wolę się skupić nad celebracją jedzenia (jak, z czym, itp.) niż nad powszechnie dostępną recepturą.


BLINY

    Od razu spieszę zaznaczyć - nie chodzi o "ruskie bliny" z mąki gryczanej. Bliny to w języku pogranicza litewsko-białoruskiego po prostu placki ziemniaczano-, lub mączno-drożdżowe. A bliny z "moich stron" nawet wyglądem nie przypominały tych gryczanych.

    Robi się je ze startych na tarce ziemniaków, mąki pszennej, drożdży, jajka. Do mąki dodaje się drożdże rozrobione w mleku lub w wodzie. Odstawić przykryte ściereczką w ciepłym miejscu, wiadomo, do wyrośnięcia. Kiedy ciasto, zaczyn właściwie (nieco gastrze niż naleśnikowe) wyrośnie, dodaje się do niego starte na tarce ziemniaki rozmieszane z jajkiem, trochę soli. Ciasto po opadnięciu znów musi podrosnąć A potem się smaży i od tej chwili zaczyna się cała. zabawa. Przestrzegam wszystkich wrażliwców - bliny podane na stół, nie są jedzeniem dla właścicieli delikatnych żołądków.

    Moje bliny, w przeciwieństwie do ruskich, mają wielkość naleśników - na całą patelnię. Nalewa się tego ciasta na patelnię słuszną "chochlą", bo w przeciwieństwie do naleśników są znacząco grubsze. Przewraca tak jak naleśniki i jak naleśniki smaży. Dziś smaży się na oleju, czy innym smalcu, albo maśle, choć kiedyś było to nie do pomyślenia. Nabijało się na widelec gruby, duży kawałek słoniny i przed każdym wlaniem porcji ciasta na patelnię, trzeba było przetrzeć gorąca patelnię takim "natłuszczaczem". W każdym domu w Ejszyszkach i okolicznych wioskach, głównym wyposażeniem kuchni, największej i głównej izby w domu, był piec chlebowy. I właśnie w tym piecu piekły się bliny. Patelnie do blinów nie miały rączki, czy uchwytów jak te współczesne, tylko taki., jakby spłaszczony uchwyt do garnka. Długą drewnianą żerdź okutą metalowym uchwytem na końcu, zaczepiało się o uchwyt patelni, aby wsunąć i wyjąć patelnię z pieca.

    Je się najlepiej gorące i ciepłe. Ale najważniejsze jest to, z czym się je zjada.

Z masłem

    Z masłem jadło się mało, głównie pierwsze bliny, bo musiały być bardzo gorące. Na jednego, dopiero co upieczonego blina kładło się kawałek (spory) masła, które nie zdążyło się stopić nawet w połowie, gdy przykryte zostało kolejnym blinem prosto z pieca. Po chwili bliny stawały się tłustymi plackami, które jadło się odrywając kawałki palcami.

    Z masłem to ciekawa sprawa jest. Bo od święta, układane kolejno na stos smażone bliny, smarowało się masłem. Robił się więc stos tłustych blinów.

Z maczanką

    Trzeba było usmażyć kilka(naście - na łebka), dużych skwarek słoniny lub boczku, bo tłuszczu musi być dużo. Oczywiście przyprawić, troszkę soli, pod koniec smażenia dodać drobno pokrojonej cebuli.  Kiedy boczek był dobrze usmażony i skwary pływały w tłuszczu, dolewało się do tego gęstej śmietany. Bliny z maczanką je się rękami (widelec służy, co najwyżej do zjadania skwarek), urywa się kawałek i macza w maczance, jak sama nazwa wskazuje. Czysty obłęd, a jeśli dodać do tego cieknący po brodzie tłuszcz, prawdziwy odlot.

    Dziś maczanki do blinów w zasadzie się nie robi, bo jakby to zobaczyła jakaś sąsiadka, osoba "z dobrego domu", albo nie daj bóg - lekarz, to mógłby dostać zawału. Chociaż prawdę powiedziawszy, nigdy nie spotkałem tam nikogo, z dolegliwościami żołądkowymi, choć boczek, słonina, czy łój to tam do dziś chleb powszedni.

Ze śmietaną

    Śmietana taka jak u nas 12-tka, w Ejszyszkach i okolicach nie istniała, przynajmniej ja nic o tym nie wiem, bo takiej tam nie spotkałem. A tak w ogóle, to dom ciotki w Ejszyszkach był o rzut beretem od mleczarni, więc w miarę potrzeby wysyłany był któryś z kuzynów, przynosząc po chwili bańkę pełną śmietany. Na wsi też problemu nie było, bo wielu pracowało w ejszyskiej mleczarni, bądź w kołchozie, co właściwie na jedno wychodziło. Przy czym śmietany nikt nie kradł - i jednym i drugim się "należała", jako pracownikom, współpracownikom, bądź dostawcą mleka. Tutaj na marginesie chcę dodać, że każdy gospodarz na wsi miał mały kawałek pola, kilka krów i świń, a mleczarnia i kołchoz wszystkim, częściowo za darmo, a częściowo za symboliczną opłatą zapewniał utrzymanie "żywiołków".

    Śmietana gęsta była taka, że można w niej było "łyżkę stawiać". Śmietaną z napełnionej nią salaterki nabierało się urwanym kawałkiem blina, również jadło się go rękami.

Z jajecznicą

    W późniejszych czasach i w bogatszych domach jadło się "nowocześnie" - widelcem. Nie wypadało jeść jak chłopi i zwykłe pospólstwo. Tak tez jest dziś, u nas w Polsce. O maczance szkoda nawet wspominać, bo to nowocześnie "niejadalne", masło jakie jest każdy widzi. Pozostaje jedynie śmietana 30-to procentowa, ale. parafrazując Mariana Kociniaka, który z obrzydzeniem zapalał papierosa mentolowego superlight - "Eee tam, taka trawka! Prawdziwych papierosów nie pozwalają mi dziś palić!", spokojnie mogę napisać: "Eee tam, taka lura! Prawdziwej śmietany w Polsce dziś nie ma!" i dla urozmaicenia je się bliny z jajecznicą. Choć jajecznica do blinów usmażona w odrobinę większej niż jajecznica dla jajecznicy, ilości tłuszczu. Je się oczywiście widelcem, urywając małe kawałki blina, więc po ociekającej tłuszczem brodzie pozostały jedynie wspomnienia. Podobnie je się bliny z grzybami na gęsto.

    Ponieważ blinów smaży się na ogół całkiem sporo, zawsze "na zaś". Ale to żaden problem. Kroję bliny w dużą kostkę, taką powiedzmy na 4 cm i odsmażam, powiedzmy dwa bliny na oleju. Na chwilę przed odstawieniem z gazu wbijam dwa jajka i mieszam, żeby się bliny i jajka ubabrały. Zamiast jajek, można polać na kostki blinów śmietany. Pycha!

    Innym rodzajem blinów były bliny z mąki gryczanej w miejsce startych ziemniaków. Ale ja wolę te "ziemniaczane". W dworach szlacheckich, ale później też (w latach 70.) i na wsiach jadło się bliny z kawiorem, który można było dostać. Jak mam być szczery, to nie mam pojęcia, o co chodzi z tym kawiorowym obłędzie - dla mnie ohydztwo (głownie estetyczne i psychiczne bardziej, niż smakowe). Mam, zawsze miałem, jakiś opór przed jedzeniem kawioru.


fot/Tygodnik Wileńszczyzny


KARTOFLANIK

    Zwany też babką ziemniaczaną, choć z tą nazwą zetknąłem się w Polsce. Tam skąd pochodzę piecze się kartoflanik. A może to nazwa "mikrogeograficzna", czy rodzinna - nie wiem, w każdym razie nazwy "kartoflak", używanej rzekomo na Podlasiu nigdy w życiu nie słyszałem.

    Ma być dużo mięsa, a konkretnie boczku i kiełbasy. Ziemniaki trze się na tarce z drobnymi lub średnimi oczkami. Jeśli jest za rzadka, odlewa się część płynu, dodaje jajka, można ze dwie łyżki mąki, żeby masa nie ciemniała i miesza. Na patelni obsmaża się pokrojony w średniej wielkości kostkę boczek. Następnie kiełbasę tak samo pokrojoną, a pod koniec drobno pokrojoną cebulę do zeszklenia. Wlewa się do masy, miesza i cała filozofia

    Pieczenie. Niegdyś wstawiano żeliwne czyguny - pieczenie trwało ładnych parę godzin, albo blachy do pieczenia, do niezawodnych, uniwersalnych pieców chlebowych. Dziś oczywiście służy do tego piekarnik. Wiecie jak się piecze, przecież lepiej ode mnie (bo ja to jestem spec od jajecznicy tylko): posmarować tłuszczem blachę. i takie tam. Piecze się dość długo (do dwóch godzin, albo trochę mniej), sprawdzając pod koniec widelcem, albo nożem, czy w środku nie jest surowy.



fot/ niebonatalerzu.blogspot.pl

    Kartoflanik upieczony w blasze do ciasta jest dość cienki, jak ciasto, bo blacha jest niewysoka przecież. Ale moja mama miała fajny patent na grubego kartoflanika. Prodiż. Tyle, że prodiż się zepsuł, ciasta piekło się w blachach, a prodiż stał bezużyteczny. Mama wpadła na pomysł, żeby prodiż, bez elektrycznej przykrywki używać, jako naczynia do pieczenia kartoflanika. Był zresztą całkiem podobny w kształcie, do żeliwnego czyguna. Był grubszy, ale też dłużej się go piekło.

    Istnieje też inny sposób przyrządzania kartoflanka. W kiszce, czyli w jelicie. Po prostu masą napełnia się łyżką jelito wieprzowe i piecze tak jak "tradycyjny".



fot/lapy.spolem.org.pl

    Kartoflanik podaje się z kwaśnym mlekiem, bądź kefirem, maślanką, lub śmietaną do popicia, albo oblewając plastry, kawałki - bo ja zjadam ćwiartkę blachy na jedno posiedzenie, śmietaną właśnie.

    Fantastyczny jest kartoflanik odsmażany (na kolację, czy nazajutrz). też z kwaśnym mlekiem, kefirem, albo polany śmietaną. Po prostu kroi się w plastry, grube i solidnie odsmaża na patelni.

    Prawdziwe wojny toczyliśmy z bratem o to, co najsmaczniejsze w kartoflaniku - przypaloną skórkę, przywartą do blachy po wyjęciu babki. Nie było to najłatwiejsze, bo ile by bułki tartej nie posypać na dno blachy, jakby ją nie natłuścić, zawsze coś przywrze (na szczęście).

    Dużo by jeszcze pisać. O pierożkach z mięsem, albo kapustą i grzybami smażonych na oleju jak pączki, cepelinach. Ale wszystkie tego typu rarytasy można znaleźć w Internecie, czy o wigilijnych smażonych pierożkach z grzybami, zamykanych na kopertę (nigdzie nie znalazłem zdjęcia, ani przepisu, trzeba będzie mamę wypytać, ale ona już nie robi takich rzeczy - wiek słuszny.). Szukajcie, a znajdziecie - warto!




fot/zjedz-mnie.pl


fot/kulinarnizsp1kras.blogspot.com